Z Moniką Nowacką, emerytowaną dziennikarką, o blaskach i cieniach życia na emeryturze, rozmawia Marzena Burczycka-Woźniak
– Polacy, wedle badań przeprowadzonych ostatnio przez „Gazetę Wyborczą”, opowiadają się w większości za wczesnym przechodzeniem na emeryturę, choć w krajach zachodnich reformy systemów emerytalnych zmierzają do wydłużania czasu pracy (np. we Francji nawet do 70. roku życia). Pani zdaniem, lepiej pracować czy tylko odpoczywać w jesieni życia?
– To bardzo teoretyczne pytanie i nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. W polskiej rzeczywistości, w której świadczenia emerytalne w przeważającej liczbie przypadków są żałośnie niskie, dorabianie do emerytury jest konieczne po prostu dlatego, by można było godnie przetrwać od jednej wizyty listonosza do drugiej. Łatwiej jest we dwoje, gdy do wspólnego gospodarstwa wpływają dwie emerytury. Jedna pokrywa opłaty związane z czynszem, prądem, gazem itp. oraz z wykupem leków – aptekę ludzie starsi odwiedzać muszą znacznie częściej niż młodzi. Emeryturę drugiego małżonka można przeznaczyć na tzw. życie, czyli artykuły spożywcze, środki czystości, najskromniejsze uzupełnienie garderoby itp.
Znacznie trudniej jest osobom samotnym. Mówimy oczywiście o świadczeniach emerytalnych średnich i najniższych. Utrzymanie na pewno też więcej kosztuje w dużym mieście niż na wsi.
Jednak nasze społeczeństwo, zahartowane do życia w najtrudniejszych warunkach, radzi sobie jakoś i na emeryturze. Kobiety, którym starcza sił, zatrudniają się w charakterze opiekunek do dzieci lub do sprzątania, mężczyźni też znajdują, jeśli nie stałe to dorywcze zajęcia. Dorosłe dzieci rzadko pomagają starym rodzicom, gdyż im samym jest trudno, a poza tym w naszym kraju ciągle bardziej popularny jest model, że to rodzice do końca pomagają dzieciom.
– W jaki sposób można sobie zaprojektować czas życiowej, pełnej wcześniejszych zasług dojrzałości? I czy faktycznie pojawia się to spojrzenie z dystansem na wiele spraw, refleksyjność, cierpliwość, łagodny zachwyt nad światem, nad Bożym dziełem; wewnętrzna pogoda tak pięknie opisana w ostatnich wierszach Jarosława Iwaszkiewicza… Jakiego rodzaju szczęśliwość temu wszystkiemu przyświeca?
– Nie wiem, czy potrafiłabym rozkoszować się tylko błogością bezczynności… Należę do tej grupy seniorek, których pracodawca nie zwolnił po przejściu na emeryturę. Cóż, mam taki zawód (dziennikarka), że wykonywać go mogę w zasadzie nie tylko w jesieni, ale nawet i w zimie życia. Poza tym jako typowa kobieta polska pracowałam „od zawsze”, niekiedy na dwóch etatach i dodatkowych pracach zleconych, nie licząc etatu domowego.
Gdyby było mnie na to stać, zaprojektowałabym zapewne moją emeryturę pożytecznie i przyjemnie, uprawiając turystykę w ciekawych rejonach świata, regularną rehabilitację w sanatoriach, relaks w SPA, wizyty w gabinetach odnowy itp. Na pewno pomyślałabym o uniwersytecie trzeciego wieku.
Niestety na to wszystko (dodajmy, że jest to norma w krajach zachodnich) pozwolić sobie nie mogę, więc godzę się z tym, że póki sił starcza – pracuję, na szczęście w wyuczonym i ukochanym zawodzie, co mi osładza podejmowane trudy. Czerpię z nich korzyści nie tylko finansowe. Przebywam w gronie ludzi młodszych ode mnie, co działa odmładzająco. Mam zapewnione ich towarzystwo, wspólne sprawy, niebanalne, choć i banalne rozmowy itp. Czuję się potrzebna, w jakiś sposób dowartościowana. Dni wypełnione mam po brzegi, jako że staram się też dużo spacerować, bywać na imprezach kulturalnych (spotkaniach autorskich, wernisażach, koncertach), w miarę sił i czasu pomagać dzieciom, a zatem mam mniej możliwości rozmyślania o smutnych stronach życia.
Są też oczywiście i minusy – dające się we znaki zmęczenie, niemożność lepszego zadbania o zdrowie i ciągły pośpiech, wyścig z czasem, który odbija się na zdrowiu, a także ogranicza pogłębione smakowanie poszczególnych dni życia, które w tym wieku zaczyna się bardziej cenić, bo przecież zostaje ich już coraz mniej.
„Pielgrzym” 2009, nr 1 (499), s. 19