– Czułam się tak, jakby Pan Jezus wziął mnie do wanny i zaczął szorować – mówi Anna, która po latach narkotykowego haju i życia na krawędzi wyzwoliła się z nałogu i odzyskała wolność. Dziś przekonuje, że nie dałaby rady, gdyby nie Bóg.
– Co Pani myśli dziś o sobie?
– Myślę, że jestem byłą narkomanką. Natomiast spotykając się na mityngach narkomanów, gdzie jest zwyczaj, żeby zabrać głos i się przedstawić, mówi się: „Ania uzależniona”. Na początku było to dla mnie bardzo trudne, bo do końca nie wiedziałam, kim jestem: czy byłą narkomanką, czy osobą uzależnioną. Czuję też, że jestem duchowo zdrowa. Jest jednak we mnie jakaś rana, która powoduje, że mam większą łatwość popadania w nałóg. Doświadczyłam tego w dość prozaiczny sposób, biorąc lekarstwa na przeziębienie, w skład których wchodzi pseudoefedryna. Jak jest się silnie przeziębionym, bierze się po dwie tabletki rano, w południe i wieczorem. Zauważyłam, że choć w środku jestem rozdygotana, to poczułam po tych tabletkach pewnego rodzaju wycofanie, dystans do otaczającej mnie rzeczywistość. Była to pewnego rodzaju retrospekcja, przypomnienie tego stanu, kiedy się bierze narkotyki. Poczułam się z tym dobrze, ale zrozumiałam, że nie jestem wolna od wszystkiego, że każdego dnia muszę walczyć o czystość. Oczywiście nie potrzebuję wziąć „kreski” czy napić się alkoholu, natomiast muszę być cały czas uważna i przygotowana do walki. (…)
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze „Pielgrzyma”