Nie jest żadnym odkryciem, że świat widziany z pozycji siodełka rowerowego jest nieco inny od tego, który mijamy, chodząc piechotą czy siedząc za kierownicą samochodu. To, co lubię najbardziej w trakcie jazdy rowerowej, to łapanie zapachów.
Szczególnie intensywne są one w maju i czerwcu, kiedy po kolei wonie bzu, akacji, czarnego bzu, jaśminu, lipy można wciągać pełną piersią. Pod tym względem niezastąpione są wieczorne lub nocne jazdy, kiedy ludzi już na ulicach niewiele, samochody przestają śmigać po miejskich arteriach, przez co i spalin wokół mniej, za to walory zapachowe niepowtarzalne.
Jazdy rowerowe mają też to do siebie, że spotykamy więcej ludzi na swej drodze niż w trakcie chodzenia pieszo. Fakt, że to zazwyczaj chwila, mgnienie, ale pewne obrazy zostają w pamięci. Ostatnio zapadła mi w pamięć dziewczyna ubrana
w białą koszulkę z napisem wystylizowanym na drogowy znak zakazu, gdzie w czerwoną obwódkę zostało wpisane przekreślone słowo „you”. (…)