Podobno kochamy martyrologię, otwieranie grobów, rozdrapywanie ran. Mówi się, że Polacy lubią celebrować rocznice zakończonych klęską bitew, powstań. Czczenie takich zdarzeń ma jednak sens, bo skłania do zadumy, buduje więź z przodkami, krzepi wspólnotę, tożsamość. I choć historia wchodzi w codzienne życie, jest w nim również miejsce na radość i świętowanie prywatnych uroczystości.
W naszym kalendarzu – niezależnie od ustroju politycznego – zawsze było pełno rocznic. Widocznie jesteśmy narodem, który chce pamiętać o istotnych sprawach z przeszłości, chce je przybliżać, rozważać, analizować, ale – jak dowiodła historia – bez wyciągania wniosków, bo wciąż „Polak mądry po szkodzie”.
Wyłopotały się…
Za komuny obchodziliśmy – czy chcieliśmy, czy też nie – święta rodzime i obce, narzucone przez zaprzyjaźniony Związek Radziecki. I tak – jak kraj długi i szeroki – maszerowały pierwszomajowe pochody z biało-czerwonymi i czerwonymi flagami, odbywały się też „oficjałki” poświęcone rewolucji październikowej etc. (…)
MARZENNA BŁAWAT