Kiedy u nas rozmawia się o Kościele, to ludzie nie patrzą na mnie albo na księdza. Patrzą na siebie – powiedział w rozmowie z KAI bp Dariusz Kałuża MSF, ordynariusz diecezji Bougainville w Papui-Nowej Gwinei. Relacjonując synodalne zgromadzenie kontynentalne w Oceanii wskazał, że gdy „jeden z biskupów przedstawił wiernym, czym jest synod, to oni mu odpowiedzieli: my tak robimy od zawsze, nasz Kościół od początku jest synodalny. My zawsze idziemy razem”. – Widzę, że w rozmowach o synodzie Kościół w Polsce niestety dopiero dochodzi do tego, co dla nas jest codziennością – wskazał polski biskup misyjny.
Piotr Dziubak KAI: Oceania poza ogromną przestrzenią charakteryzuje się bardzo dużą różnorodnością kulturową, jest pełna kontrastów.
Bp Dariusz Kałuża: Kontrasty widać tu bardzo wyraźnie. Nasz rejon Oceanii składa się z dwóch różnych światów. Jednym z nich jest oczywiście Australia i Nowa Zelandia. Razem z biskupami tych krajów tworzymy federację episkopatów katolickich konferencji biskupów Oceanii. Australia i Nowa Zelandia to oczywiście kraje bardzo rozwinięte. Standard życia jest tam zupełnie inny. Ludzie mają zupełnie inną mentalność niż np. u nas na Bougainville. Do Australii przyjechało bardzo wielu ludzi z innych stron świata, co przyczyniło się do stworzenia zlepka kulturowego. Z drugiej strony mamy Papuę-Nową Gwineę, naszą wyspę – Bougainville, Wyspy Salomona i szereg małych wysepek: Vanuatu, Kiribati, Francuską Polinezję… Różnice pomiędzy miejscami, które wymieniłem są ogromne. Łączy nas ocean. Jest go więcej niż lądu. W każdej tradycyjnej kulturze naszego kontynentu jest on obecny. Tradycyjna kultura wypływa na ląd z oceanu. Świat oceanu nie jest tu obcy dla nikogo. Wierzenia tradycyjne również są połączone z oceanem.
KAI: To dlatego w czasie kontynentalnego zgromadzenia synodalnego na Fidżi kwestia oceanu, dbałości o jego wody, była jednym z głównych tematów?
– Spotkanie na Fidżi było przygotowywane już cztery lata temu. Poprzednie spotkanie biskupów z Oceanii odbyło się w Papui-Nowej Gwinei w 2018 roku. Wtedy również jednym z głównych tematów był ocean. Rozmawialiśmy wtedy o trosce o ocean w kontekście zanieczyszczenia ze względu na wydobycie minerałów z dna morskiego. Wiele koncernów chce to wykorzystywać. Musieliśmy na to zareagować i zabrać wspólny głos w tej sprawie. Dla nas ocean jest życiem. Jeśli równowaga w oceanie zostanie zachwiana, to doświadczymy tego też i na lądzie w naszym codziennym życiu.
W czasie synodalnego spotkania na Fidżi chcieliśmy kontynuować rozmowy także w kwestii ochrony wód oceanu. Złożyło to się też z tym, że papież zaprosił nas do drogi synodalnej. Duch Święty naprawdę działa. Mogliśmy połączyć różne aspekty zaplanowane cztery lata temu z tematami synodalnymi.
KAI: W Europie to ziemia jest postrzegana jako żywicielka. Wam jeść daje ocean.
– Oczywiście! Przez 18 lat pracowałem w górach, w interiorze papuaskim. Tam bardzo podkreśla się znaczenie i rolę ziemi. Papuasi często powtarzali: jak nam zabierzecie ziemię, to zabierzecie nam życie. Ludzie na małych wysepkach na Pacyfiku reagują w ten sam sposób: zabierzecie nam ocean, zabierzecie nam życie. Zmiany klimatyczne, które coraz bardziej się uwidaczniają, bardzo dotyczą naszych mieszkańców. Mamy w diecezji wyspy Cartereta. Są one coraz bardziej zalewane przez wody oceanu. Poziom wody w Pacyfiku podnosi się cały czas. Ocean pochłania coraz bardziej jedną z wysp. Mieszka tam około 500 osób. Byłem u nich w październiku. Pokazywali, o ile zmniejszyła się wyspa. Na wyspie mamy kościół, szkołę, ośrodek zdrowia. Wyspa zrobiła się już tak mała, że w 20 minut można ją przejść z jednego krańca na drugi. Nie ma możliwości, żeby mieć tam jakiś ogród, bo nie ma miejsca. Zaczęliśmy budować coś w rodzaju falochronów, wykorzystując dostępne materiały na miejscu. Większa fala spokojnie przechodzi przez całą wyspę. Potrafi wszystko zmyć. Mój poprzednik zainicjował projekt przenosin. Nie możemy tych ludzi zostawić samych sobie. Trzeba będzie znaleźć im jakieś nowe miejsce. Ta wyspa zniknie z mapy świata. Chcemy ich przenieść na Bougainville. Nie jest to łatwe. Ludzie nie chcą. Chcą pozostać tam, gdzie się urodzili i wychowali. Tam są pochowani ich przodkowie.
Ocean jest źródłem codziennego jedzenia. Podstawą pożywienia są ryby. Raz dostałem wieczorem sałatkę z wodorostów z oceanu. Trudno tam myśleć o prawdziwej sałacie. Jest trochę bananów i orzechów kokosowych, ale całą resztę daje ocean.
KAI: Na zdjęciach widać kolorowe piaski, uśmiechniętych ludzi…
– Bo tak jest. Nasi mieszkańcy doświadczają różnych trudności, ale to im nie przeszkadza, żeby doceniać to, co mają, żeby cieszyć się życiem, żeby szanować to, co mają. Na zdjęciach tak to wygląda i w rzeczywistości też tak jest. Ludzie tutaj starają się utrzymać równowagę pomiędzy ich życiem a rytmem oceanu. Oni to wynieśli z tradycji. Też tego doświadczam.
KAI: W jaki sposób?
– Wstaję rano z myślą, ile rzeczy mam do zrobienia. Popatrzę na ocean, na wschód słońca i od razu się lepiej czuje. Ale to ludzie tworzą dobrą atmosferę. My nie mamy tutaj wielkich kościołów. Nie mamy łatwego dostępu do internetu. Mam problem, żeby dodzwonić się do moich księży. Ale pomimo tych trudności wiem, że mogę polegać na mojej wspólnocie, na moich wiernych. Pewnie nie zrobimy wielkich rzeczy jak w Australii czy Nowej Zelandii, bo oni mają takie możliwości. Działamy według naszych możliwości. To daje nam radość.
KAI: Komisja teologiczna na zgromadzeniu synodalnym na Fidżi zaproponowała: Kościół przechodzi zmiany w samorozumieniu, przechodząc od eklezjologii, która odzwierciedla społeczeństwo nierówne i obronne, do eklezjologii, która odnosi się do ludu pokornego, pielgrzymującego, utworzonego z ludzi idących razem, jak uczniowie w drodze, na misji. W tym może trudnym sformułowaniu kryje się jednak obserwacja świata, o której Ksiądz Biskup opowiada?
– Komisja teologiczna musi w jakiś sposób sformułować to wszystko. Moje doświadczenie Kościoła synodalnego: że musimy iść razem, że jesteśmy w drodze, że zmienia się podejście do ludzi, to moja codzienność, od kiedy przybyłem do Papui 26 lat temu. Wędrowanie razem stanowi charakterystykę miejscowej ludności. To część ich życia. Jako misjonarze nie zaproponowaliśmy tu nic nowego, w tym sensie, że wspólne wędrowanie nie jest tu jakąś nowością. Tutejsze pojęcie wspólnoty, bycia w drodze jest zakorzenione w miejscowej tradycji. Jeden z biskupów w czasie spotkania na Fidżi powiedział, że jak przedstawił wiernym, czym jest synod, to oni mu odpowiedzieli: my tak robimy od zawsze, nasz Kościół od początku jest synodalny. My zawsze idziemy razem. U nas jak ktoś idzie sam, to jest to podejrzana sprawa. Nikt tu nie chodzi osobno. Nie mamy tak dużo dróg. Nie mamy samochodów, rowerów, my idziemy pieszo.
Widzę, że w rozmowach o synodzie Kościół w Polsce niestety dopiero dochodzi do tego, co dla nas jest codziennością. Może dzieje się też tak i dlatego, że zdecydowana większość naszych wspólnot powstała po Soborze Watykańskim II. My nie mamy takiego balastu tradycji chrześcijańskiej. W Polsce mamy 1000 lat chrześcijaństwa. Przechodziliśmy wzloty i upadki w tym Kościele. Jest on bardzo związany z naszą kulturą i polskością. Na Papui nie mamy takiej historii Kościoła. Dla wielu osób tutaj chrześcijaństwo pojawiło się w ich historii 50 lat temu. Na Bougainville to 100 lat. Dokumenty soborowe przeczytaliśmy tutaj jako nowe zaproszenie Kościoła. Nasze wspólnoty są mocno budowane w oparciu o Vaticanum II. Może dlatego proces synodalny, mówienie o synodzie nie wymaga jakichś specjalnych i długich dyskusji. Tak jak ludzie, którzy powiedzieli biskupowi: słuchaj, my to już robimy.
KAI: Czy uwaga uczestników spotkania synodalnego na Fidżi była skoncentrowana przede wszystkim, żeby nie zgubić ortodoksyjności wiary, czy też było to spokojne spojrzenie na rzeczywistość Kościoła skierowaną ku przyszłości?
– Spotkanie na Fidżi było oczywiście kontynuacją zaproszenia papieża Franciszka, który zwołał synod. Na etapie diecezjalnym ludzie byli bardzo zaangażowani. Mamy hasło, które było zaproponowane już w 1972 roku: my jesteśmy Kościołem. Chciano już wtedy dotrzeć do świadomości ludzi, że Kościół to oni. Kiedy u nas rozmawia się o Kościele, to ludzie nie patrzą na mnie albo na księdza. Patrzą na siebie. Od początku pojęcie Kościoła funkcjonowało tak, że każdy ma w nim swoje miejsce, że każdy jest za niego odpowiedzialny. Ksiądz mógł dotrzeć do jakiejś wspólnoty 2-3 razy do roku, a cała reszta zależała od wiernych. Dwa pytania papieża Franciszka: dokąd prowadzi nas Duch Święty i czego chce od nas w dzisiejszym świecie, były i są istotą naszego działania.
Zazwyczaj, gdy się spotykamy, staramy się przygotować jakąś rezolucję. Natomiast Franciszek nie naciska, żebyśmy tworzyli nowe dokumenty. Oczywiście chce wiedzieć, jakie kwestie się pojawiają. Ale tu nie chodzi o tworzenie nowych raportów. Ważnym było też i to, co my możemy zaproponować Kościołowi powszechnemu, co Oceania może zaproponować swoim siostrom i braciom w Afryce, w Ameryce, w Azji i w Europie. Wszyscy obecni na Fidżi mówili, że to czas na rozmowę i czas na słuchanie. Pracowaliśmy w małych grupach. Było nas 5-6 biskupów. Każdy dzielił się tym, co go poruszyło w zaproponowanym temacie i tekście. Później był czas na modlitwę. Na trzecią część składał się dialog. Nikt się nie bił, ani nie wyzywał nikogo. Na koniec każda grupa przedstawiała swoje przemyślenia. Wśród zebranych panowało przekonanie, że musimy słuchać siebie nawzajem.
Nasz dokument nie chce zmieniać doktryny. Prawda pozostanie prawdą. Benedykt XVI mówił, że społeczeństwo i Kościół będą wzrastały, jeśli będą osadzone na prawdzie. Nasze przemyślenia na Fidżi koncentrowały się na kwestiach duszpasterskich, na rzeczywistości, w której żyjemy. Papuasi zupełnie inaczej doświadczają realiów świata. Nie możemy patrzeć na nich tak, jak to robiono 50 lat temu. Dlatego Kościół musi sobie zadać pytanie, w jakim kierunku duszpasterskim prowadzi nas Duch Święty. Prawda pozostanie prawdą. Nikt tego nie zmieni. Teologia powinna nam pomóc. W czasie spotkania synodalnego pojawiły się głosy, żeby rozwijać teologię w Oceanii, która będzie czerpała z tej kultury. Ona jest konieczna do dalszego rozwoju.
KAI: Co Księdza Biskupa zaskakuje na Bougainville?
– Czasami muszę trochę popychać moich księży: zróbcie to, dopilnujcie tego. Ludzi świeckich muszę natomiast trochę hamować. Oni chcieliby zrobić wszystko jak najszybciej i jak najlepiej. Wierni proszą mnie zawsze o formację duchową, intelektualną, żeby przekazać im nauczanie Kościoła. Największą trudnością pierwszych misjonarzy był dojazd do ludzi. Kiedy to już się udało i zaczynali opowiadać o Ewangelii, o Bogu, o Jezusie – ludzie to bardzo chłonęli. Tu nie było jakichś drastycznych nawracań. Ludzie potrzebują tutaj, żeby im określić, że to jest białe, to jest żółte, a to zielone. W głoszeniu Ewangelii potrzebują takiej właśnie jasności: to musimy zmienić, a nad tym możemy popracować.
Temat formacji pojawiał się dość często na Fidżi. Pierwszym tematem była misja, drugim kryzys ekologiczny, a jednym z następnych była właśnie formacja. Nie było dużo rozmów o roli kobiet, ale nie dlatego, że to nie jest ważne. Na Bougainville o wszystkim decydują kobiety. Są tylko trzy małe wspólnoty na południu naszej diecezji, gdzie wszystko idzie według linii ojca. U nas wszystko idzie według linii matki. Ziemia jest dzielona po linii córki. To ona dostaje ziemię po matce, a nie syn. Rola kobiet na Bougainville jest bardzo ważna i decydująca. W radach parafialnych i we wspólnotach głos kobiet jest bardzo znaczący.
Idea namiotu, powiększenie namiotu w temacie synodalnym nie chwyciła tutaj. Jeśli powiedziano by, żeby powiększyć łódkę, to byłoby bardziej zrozumiałe i obrazowe dla naszych ludzi, że w łódce, która przemieszcza się między jedną wyspą a drugą jest miejsce dla wszystkich, że powinno się tam znaleźć miejsce dla każdego. Jeśli kogoś zostawi się na lądzie, to on sobie powinien poradzić. Może sobie sam wyznaczyć drogę. Jeśli kogoś wysadzi się z łódki, to skazuje się taką osobę na śmierć, bo ona utonie. On nie może sam przedostać się przez ocean. Łódka byłaby w Oceanii bardziej obrazowa niż namiot spotkania i mocniej chwyciłaby za serca naszych ludzi.
Źródło: https://www.ekai.pl/bp-kaluza-z-bougainville-kosciol-w-polsce-dopiero-dochodzi-do-tego-co-dla-nas-jest-codziennoscia/
Fot. z arch. ks. D. Kałuży