W cerkwiach, pod złotymi cebulami kopuł, wśród świętych obrazów zwanych ikonami, z dymem kadzideł wznosi się ku niebu modlitwa w przedziwnym języku. Moglibyśmy pomylić go z białoruskim, rosyjskim albo ukraińskim – jest to jednak prastary język Kościoła wschodniej Europy – starocerkiewno-słowiański. Zapisywany alfabetem zwanym cyrylicą, litery ma ciut podobne do greckich, a ciut do łacińskich – czyli np. polskich.
Cyrylica nazywa się tak na cześć świętego Cyryla, greckiego mnicha i misjonarza, który ponad tysiąc sto lat temu przetłumaczył na język starocerkiewno-słowiański Ewangelie i Psalmy.
To dzięki Cyrylowi i jego bratu Metodemu we wschodniej, słowiańskiej części Europy ludzie mogli poznać i pokochać Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Bracia urodzeni w Grecji, w Tesalonikach, byli dobrze wykształceni – Cyryl, zanim został misjonarzem, był filozofem i bibliotekarzem, Metody zaś prawnikiem. Ponieważ znali języki obce (m.in. hebrajski, arabski i słowiański), jeździli godzić pokłóconych ludzi – na przykład na Krym czy na Półwysep Arabski.
Zamiast dobrze się urządzić i objadać się smakołykami, pojechali opowiadać o Bogu najpierw Bułgarom, a potem Morawianom i Węgrom.
Francuzi i Niemcy, którzy także starali się docierać z Ewangelią do tych, co jeszcze o Bogu nie słyszeli, nie byli zachwyceni pomysłem, żeby odprawiać mszę w jakimś dziwacznym, nikomu z nich nieznanym języku. Uważało się wtedy, że w Kościele można używać jedynie hebrajskiego, greki lub łaciny. Narzekali więc głośno na Cyryla i Metodego, a nawet ich prześladowali.
Na szczęście papieże w Rzymie cieszyli się z pomysłów Cyryla i Metodego i nic sobie nie robili z gderania kleru z zachodniej Europy. Wiedzieli, że Pana Boga cieszy, gdy ludzie Go lepiej rozumieją.
Święci Cyrylu i Metody, pomagajcie nam dogadywać się ze sobą w ważnych sprawach – żebyśmy zamiast się kłócić, umieli znajdować wspólny język.
Anna Moszyńska
Kliknij w obrazek, aby powiększyć.
Mały Pielgrzym, Luty 2019, nr 2 (335)