Mój znajomy dietetyk pochłania prawie pięć litrów olejów miesięcznie. Można by pomyśleć, że jest samochodem. Ale nie jest.
Przed miesiącem pisałem o najnowszych trendach kulinarnych. Także o tym, że na topie będzie teraz super zdrowy olej z avocado. Pomyślałem, że warto w ogóle zastanowić się nad olejami, bo jak na razie panuje pogląd, że oliwa z oliwek jest zdrowa, a wszystko inne jest tłoczone w najgłębszych czeluściach piekła po to, by zamienić nasze tętnice w tubki smaru do łożysk.
Otóż – wcale tak nie jest. Mój znajomy dietetyk i propagator zdrowego odżywiania pochłania prawie pięć litrów olejów miesięcznie. Można by pomyśleć, że jest samochodem. Ale nie jest. Jest za to zatwardziałym weganinem i jest szczupły jak patyk. Zawsze go uważnie słucham. Często podrzuca mi porady, co jeść, a czego nie, by nie mieć brzucha i czuć się dobrze. Najbardziej zdziwiło mnie jednak, że zazwyczaj nie poświęca zbyt wiele czasu oliwie, za to godzinami wygłasza tyrady o wspaniałych właściwościach tłoczonego na zimno oleju rzepakowego. Szczególnie tego z firmy Łącz. Kupiłem. I teraz zawsze mam go w kuchni. Oczywiście nigdy go nie podgrzewam, bo wtedy wszystkie drogocenne substancje uleciałyby w niebo i wróciły pod postacią deszczu gdzieś na odludnych terenach Finlandii. Za to często wypijam go na czczo z samego rana. Działa na organizm zbawiennie.
Idźmy dalej. Całkiem niedawno kolorowe kobiece czasopisma i panie z porannych programów TV cmokały z zachwytem i rozpromienione rozprawiały o super pożywieniu, jakim jest zwykły kokos, z którym spotykamy się najczęściej w batonikach, ciastach i w potrawach curry – tak ostrych, że wypalają dziury w blacie stołu. Okazuje się, że i kokos, i olej z niego tłoczony to istna ambrozja. Przyznaję, szukałem czegoś, co zmiecie z powierzchni ziemi tę idyllę, ale pozostaje mi przyznać, że kokos jest groźny tylko wtedy, gdy właśnie ma urwać się z palmy i sprawdzić wytrzymałość czyjejś czaszki.
Gdy wywiercicie dziurę w twardej skorupce, ugasicie nim pragnienie. Miąższ możecie po prostu zjeść. Z kolei na oleju kokosowym można smażyć i piec bez strachu, że zawarte w nim tłuszcze nasycone zmienią was w kostkę smalcu. Są one odrobinę inne niż te w mięsie, serze czy oleju słonecznikowym, a rozkładają się tak fajnie i szybko, że zwiększają zapotrzebowanie organizmu na energię, dzięki czemu chudniecie!
To nie wszystko. Na plaży zamiast kremem z filtrem możecie wysmarować się olejem kokosowym. Mieszając go z sodą i olejkiem zapachowym, zrobicie sobie dezodorant w sztyfcie. Łykając go codziennie, poprawicie sobie pamięć, nawet mając… no, tego… hmm, jak mu tam było…, tego na „s”… Altzheimera! Olejem kokosowym zabijecie zakażające drożdże i gronkowca. Płucząc nim usta, sprawicie, że zaróżowią wam się dziąsła, a kamień przestanie się osadzać na zębach. Wcierając go we włosy, sprawicie, że będą mocne i puszyste. Może być kremem nawilżającym do twarzy i peelingiem do ciała. Przyspieszy gojenie ran i pomoże w grzybicy stóp. Zastąpi balsamy do higieny intymnej. Zmieszany z octem jabłkowym wytępi wszy w całym przedszkolu. Posmarujcie nim sobie dziurki w nosie, a przestaniecie kichać co trzy sekundy, nawet gdy wsadzicie głowę w wiadro pełne kwiatowych pyłków. Pomaga w leczeniu trądziku, reumatyzmu, wlany w uszy leczy infekcję, a łysa glaca porasta po nim włosami jak pole po gnojówce ziemniakami.
Widzicie zatem, że olej kokosowy zastąpi wam aptekę i drogerię, a przy okazji usmażycie sobie na nim kotlety. Przekonałem was?
Sławek Walkowski
„Pielgrzym” 2017, nr 3 (709), s. 37