Niewątpliwie nie byłoby zwycięstwa 1920 r. bez wsparcia polskiego społeczeństwa i Kościoła. Ani polscy robotnicy, ani chłopi nie ulegli bolszewickim hasłom nawołującym do mordowania i grabienia „kułaków, księży i ziemian”. Przeciwnie, w obliczu obcego najazdu wszystkie warstwy społeczne zjednoczyły się.
„Ta wojna czy bijatyka omal nie wstrząsnęła losami całego cywilizowanego świata” – tak w lakonicznych, żołnierskich słowach opisał wydarzenia z 1920 r. marszałek Piłsudski. Z kolei brytyjski dyplomata, lord Edgar V. D’Abernon twierdził: „Gdyby Piłsudski i Weygand w bitwie pod Warszawą nie zdołali powstrzymać triumfalnego pochodu armii sowieckiej, to nie tylko chrześcijaństwo doznałoby klęski, lecz i cała cywilizacja zachodnia znalazłaby się w niebezpieczeństwie”. A Włodzimierz Lenin dodawał: „Gdyby Polska stała się sowiecka, przekreśliłoby to traktat wersalski i zrujnowało cały międzynarodowy porządek zbudowany przez zwycięzców”.
Po trupie Polski
Odrodzona 11 listopada 1918 r. Polska musiała walczyć o utrzymanie odzyskanej niepodległości na wielu frontach. Najkrwawszą wojnę Polacy prowadzili z Rosją. Cele bolszewickiej Rosji formułowane przez Lenina i Trockiego były dwojakie: z jednej strony zakładały rozpalenie w Europie pożaru proletariackiej rewolucji, a z drugiej – co stanowiło warunek realizacji tego zamiaru – przekreślenie państwowych i politycznych aspiracji Polski. „Stwierdziliśmy, że gdzieś pod Warszawą znajduje się nie centrum polskiego rządu burżuazyjnego i republiki kapitału, ale centrum całego współczesnego systemu imperialistycznego” – pisał Lenin. 4 lipca głównodowodzący armii bolszewickiej Michaił Tuchaczewski rozpoczął marsz, którego celem było rzucenie na kolana całej Europy. „We krwi rozgromionej armii polskiej utopimy zbrodniczy rząd Piłsudskiego. Przez trupa białej Polski wiedzie droga światowego pożaru” – pisał w jednym z rozkazów. Przebieg ofensywy był szybki i pełen sukcesów. Najpierw oddaliśmy Wilno, a równocześnie Litwini zawarli sojusz z bolszewikami. Z militarnego punktu widzenia wydawało się, że ofensywa bolszewicka będzie niemożliwa do zatrzymania. Lenin postawił wszystko na jedną kartę. Polskę widział już przegraną, dlatego nie zamierzał podjąć rozmów pokojowych pod auspicjami Wielkiej Brytanii. Jak wynika ze wspomnień działacza PSL Macieja Rataja, kolejne klęski odbijały się na zdrowiu psychicznym marszałka Piłsudskiego. Zdaniem polityka, komendanta opanowała w tym czasie depresja i bezradność. „Kto wie, czy nie w tej apatii, graniczącej dla kogoś z zewnątrz z abstynencją niezrozumiałą, należy szukać źródła kursujących po mieście i kraju plotek, iż Piłsudski zawarł tajny pakt z bolszewikami i chce im oddać cały kraj. Pakuje kufry, zbiera złoto i pieniądze i gotuje się do wyjazdu do Szwajcarii”. Podobnie zły stan psychiczny Piłsudskiego odnotowała w swoich wspomnieniach Aleksandra Piłsudska. „Był zmęczony i posępny. Ciężar olbrzymiej odpowiedzialności za losy kraju przygniatał go i sprawiał mękę”. Z kolei tuż przed Bitwą Warszawską żona Piłsudskiego napisała w pamiętniku: „Pożegnał się ze mną i z dziećmi, tak jakby szedł na śmierć. Niecierpliwiła go moja absolutna pewność, że bitwa skończy się naszym zwycięstwem, a jemu nic się nie stanie”.
Wielka kombinacja
Geniusz Piłsudskiego polegał na tym, że mimo przygniatającej odpowiedzialności, znalazł w sobie dość siły, by wyjść obronną ręką z sytuacji, która wydawała się być beznadziejna i przegrana. Jako zapalony szachista, dla nazwania swych strategicznych i operacyjnych koncepcji rozgrywania wojny, używał wielokrotnie terminologii szachowej. Plan stoczenia walnej bitwy w 1920 r. określił mianem „wielkiej kombinacji”. Bitwa Warszawska w powszechnym mniemaniu rozegrała się w ciągu kilku dni w połowie sierpnia na wschodnim przedpolu Warszawy, pod Radzyminem i Ossowem. Tymczasem walki nie ograniczały się do kilkudniowych zmagań w okolicach stolicy, ale trwały przez blisko miesiąc na obszarze większym niż powierzchnia Belgii i Holandii razem wzięte. O losach bitwy zadecydował genialny koncept powstrzymania Frontu Zachodniego na silnej pozycji obronnej, a równocześnie uderzenie siłami Frontu Środkowego znad Wieprza ku północy na skrzydło wojsk Tuchaczewskiego. W toku tych decydujących działań armie polskie zmusiły przeciwnika do odwrotu znad Wisły oraz rozbiły gros rosyjskich związków operacyjnych, przesądzając o zwycięstwie Polaków i przegranej bolszewików. Obecny w tym czasie w Warszawie lord Edgar V. D’Abernon podkreślał: „Piłsudskiemu przypadło w udziale być tym pierwszym, który zrozumiał w pełni niezwykłą doniosłość własnego manewru strategicznego”.
Sukces ma wielu ojców
Do dziś trwają wśród historyków i publicystów spory o autorstwo planu Bitwy Warszawskiej – przypisuje się je gen. Tadeuszowi Rozwadowskiemu, gen. Maximowi Weygandowi i w końcu marszałkowi Piłsudskiemu. Nie ulega jednak wątpliwości, że niezależnie od tego, kto i na jakim szczeblu uczestniczył w przesądzającym o losach wojny planie, decyzja o jego wyborze i odpowiedzialność za jego realizację spoczywała na Wodzu Naczelnym. W przypadku klęski nie kto inny jak marszałek Piłsudski poniósłby za nią polityczną odpowiedzialność. Jednak od samego początku próbowano komendantowi odebrać laur zwycięstwa. 14 sierpnia 1920 r. Stanisław Stroński w artykule zamieszczonym w „Kurierze Warszawskim” nazwał Bitwę Warszawską „Cudem Wisły”, ani razu nie wymieniając nazwiska i funkcji dowodzącego całą operacją Wodza Naczelnego. Nazwa nadana bitwie, wskazująca na bezpośrednią Bożą ingerencję przesądzającą o losach wojny, szybko przyjęła się w środowiskach narodowych i tradycji ludowej. Sprawę skomentował Stanisław Mackiewicz „Cat”: „Hasło »cudu« było pierwszą i najbardziej kurtuazyjną próbą odebrania Piłsudskiemu glorii zwycięstwa. Potem nastąpiło uporczywe twierdzenie, które szerzył ten sam prof. Stroński, że zwycięstwo przypisać należy dyrektywom gen. Weyganda, że to on, a nie niedołężny, niefachowy Piłsudski był prawdziwym wodzem w tym zwycięstwie. Było to również niezgodne z prawdą historyczną. Generał Weygand sam oświadczył, że »zwycięstwo należy zawdzięczać generałom polskim«” – pisał publicysta. Dziś nazwa „Cud nad Wisłą” nie ma już ówczesnej konotacji wymierzonej w marszałka.
Nienawiść i bezczeszczenie Krzyża
Niewątpliwie nie byłoby zwycięstwa 1920 r. bez wsparcia polskiego społeczeństwa i Kościoła. Ani polscy robotnicy, ani chłopi nie ulegli bolszewickim hasłom nawołującym do mordowania i grabienia „kułaków, księży i ziemian”. Przeciwnie, w obliczu obcego najazdu wszystkie warstwy społeczne zjednoczyły się. Janusz Sopoćko, jeden z dowódców plutonu polskiego wojska tak opisał wkroczenie pułku do Mińska Mazowieckiego podczas polskiej ofensywy znad Wieprza: „Tłum ciśnie się do nas, obsypuje kwiatami, pchają w nasze brudne łapy chleb, owoce, papierosy, podają mleko. Radość powszechna, ogromna, wiele kobiet płacze (…). Żegnają nas krzyżami i różańcami”. Taka reakcja ludności polskiej nie byłaby możliwa, gdyby nie stanowcza odpowiedź Kościoła katolickiego w Polsce na propagandę bolszewicką. Episkopat wzywał do obrony Ojczyzny, do modlitw za zwycięstwo oręża polskiego, wspierał poczynania władz cywilnych i wojska. 7 lipca 1920 r. polscy biskupi wystosowali list do papieża Benedykta XV, w którym wskazywali misję odrodzonej Polski jako obrończyni świata chrześcijańskiego: „Ojcze Święty! Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska grozi całemu światu, nowy potop ją zaleje, potop mordów, nienawiści, pożogi, bezczeszczenia Krzyża”. Jak bardzo prorocze wydają się słowa hierarchów z perspektywy lat.
Jan Hlebowicz
Polskie pozycje nad Miłosną, sierpień 1920
„Pielgrzym” 2017, nr 17 (723), s. 26-27