Opowieść wigilijna – Adam Hlebowicz

Wczesna pobudka, bo trzeba choinkę z balkonu przenieść do pokoju, osadzić na stojaku, przyciąć czubek i na koniec zawołać młodsze pokolenie do strojenia drzewka. Po chwili niepowtarzalny zapach lasu rozchodzi się po domu.

REKLAMA


Kiedy kończymy choinkowe krzątanie, z kuchni dobiega zapach smażonej ryby, przemieszanej z wonią gotujących się borowików. Po ostatecznym sprzątaniu domu jest chwila na zaglądnięcie do dzisiejszej prasy. Tam wypowiedź pewnego teatrologa o takiej treści: „Od lat nie obchodzę Wigilii i świąt Bożego Narodzenia, nie rozumiem, dlaczego ludzie to robią. Ja tego dnia spotykam się ze znajomymi na wódeczkę, jak już się robi wesoło to nawet śpiewamy kolędy”.
Stół już nakryty białym obrusem, w jednym miejscu piętrzy się ukryte pod nim sianko. Przy dodatkowym nakryciu dla niespodziewanego gościa leży opłatek. Kiedy na naszym stole pojawia się smażona ryba, w telewizji wypowiada się znany miłośnik przyrody, ekolog, głośny z akcji obrony doliny Rospudy: „Podoba mi się to, co dzieje się w ostatnich latach w Hiszpanii, powinniśmy z nich brać przykład. Porzucić dawne przesądy religijne, dać spokój z tym całym fałszywym świętowaniem”. Ciekawe, co miłośnik przyrody i Hiszpanii robi w wigilijny wieczór – dociekam.
Po przełamaniu się opłatkiem, po czerwonym barszczu z uszkami na inaugurację wieczerzy wigilijnej, kulebiaku, karpiu w szarym sosie przyszedł czas na prezenty. I wtedy ktoś sobie przypomniał o psie. Pies o imieniu Perka ma dopiero trzy i pół miesiąca, jest nowym domownikiem, więc o zamieszanie łatwo. Kiedy dostał swój opłatek mlasnął dwa razy różowym jęzorem i nieoczekiwanie powiedział do nas ludzkim głosem: „Fajne te święta”.

Adam Hlebowicz


„Pielgrzym” 2009, nr 25 (523), s. 23

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *