Kto nie ma, zabiorą mu to, co jeszcze ma. Zmniejsza się liczba dzieci na polskiej wsi. Z tego nie powinno się jednak wyprowadzać wniosków o kolejnych likwidacjach wiejskich szkół. Wsi zabiera się dużo.
Przed II wojną światową zbudowano wiele wiejskich i małych szkół. Były to jeszcze trzy i czteroklasowe szkoły do początków lat 90. XX wieku. Pamiętamy stopniową likwidację małych szkół w Polsce, w których katechetki uczyły religii. Nie był to pomysł dobry. Bez tychże szkół marniały i marnieją polskie wsie. Teraz dzieciństwo zamieniono na jeżdżenie do szkoły i ze szkoły. Tymczasem w Finlandii takie małe szkoły się zachowuje, posyłając do nich najlepszych nauczycieli, dzięki czemu kraj ten znajduje się w czołówce najlepszej oświaty na świecie (wg danych ONZ).
Prawdopodobnie, podobnie jak w latach 90., to samo stanie się teraz w ciągu kilku lat z wioskami, w których zlikwidowane zostaną samodzielne gimnazja. Te wioski stracą swój marsz ku lepszemu czy ku dobrej zmianie (jak mówi się w kręgach władzy), gdy tymczasem wolałbym widzieć dobrą nowinę niż dobrą zmianę.
Co się stanie np. z uznanym i znanym mi zespołem śpiewaczym „Kantyczka” przy gimnazjum, które przestanie istnieć? Co z innymi wartościami, które powstały wokół gimnazjów? To nie tylko budowle. To nagromadzony gdzieniegdzie zespół czynników (atmosfera, przyjaźnie, twórczość oddolna, grupy muzyczne, sportowe, regionalne).
Wiele wiosek do tej pory nie podniosło się po zmianach strukturalnych, kiedy zlikwidowano małe szkoły. Mówi się – taka jest opinia i motyw zmian – że poziom edukacji był za niski, ale równocześnie nie stawia się poważniejszych pytań: dlaczego? Czyżby gimnazja jako szkoły zaniżały poziom? Nie wierzę w to. Wina jest w złych programach i podstawach programowych, na które nauczyciele nie mają wpływu, są przecież zaskakiwani nieustannymi zmianami. Mądra babcia mówiła mi: „Proszę księdza, programy tak trzeba zmieniać, że ja, oglądając te nowe podręczniki, coś sobie jeszcze skojarzę ze wspomnieniami mojej szkoły”. Nie można rozrywać ciągłości edukacyjnej poprzez pokolenia. Edukacja nie lubi rewolucji. Lecz ewolucję – powolne, systematyczne zmiany. Po drugie, kształcenie nauczycieli powinno bardziej formować ludzi jako wychowawców niż instruktorów. Nie znam się za bardzo na tym nowym podejściu edukacyjnym. Przestałem się tym interesować w wieku emerytalnym. Natomiast pamiętam, jak manipulowano kanonem lektur szkolnych… Po co? Niektórzy partyjni pisarze w okresie powojennym pisali bardzo dobre dzieła. Lepiej znam się na katechezie, której poświęciłem całe swoje życie, która – a szkoda – nie umiała się obronić przed zmianami w polskiej edukacji szkolnej. Niby jest autonomia państwa i Kościoła, a jednak tej autonomii nie zachowano w szkole. Za każdą zmianą szkolną poszły zmiany w katechezie. Po co? To był błąd. Katechetki mówią o rozwodnieniu kolejnych programów wobec dawniejszego programu jezuickiego. Trzeba było zachować program bez zmian, a co najwyżej dodać trzy, cztery kartki do danego rocznika, jeżeli byłoby to konieczne i twórczo nowe.
ks. Franciszek Kamecki
„Pielgrzym” 2016, nr 19 (699), s. 31