Znamy je głównie z wielkiego dramatu Adama Mickiewicza. Faktycznie obrzędy te pochodzą z terenów dzisiejszej Białorusi, a ściślej z tak zwanej Czarnej Rusi i Polesia. Człowiek zawsze marzył o bliskim kontakcie z duszami osób zmarłych. Nasi przodkowie, czyli zmarli dziadowie, mieli przybywać w pewne dni roku na ziemię, żeby odwiedzić miejsca, w których przebywali za życia…
Wobec tego żyjący starali się przyjąć ich jak najgodniej – jedzeniem, piciem, spaniem, wypoczynkiem. Inna wersja nazwy „dziady” mówi, że obrzędom zadusznym przewodzili żebracy, jurodiwi, starcy, czyli dziadowie. Oni wznosili modły za tych, którzy odeszli, oni mieli szczególny dar w nawiązywaniu kontaktu pomiędzy dwoma światami. Chrześcijaństwo na Wschodzie szybko dostrzegło niezwykłą siłę tych pogańskich obrzędów i tradycji. W kościele unickim duchowni tego obrządku uczestniczyli przez wieki w obrzędach dziadowskich, modląc się w ich trakcie za pomocą tradycyjnych modlitw chrześcijańskich, takich jak „Anioł Pański”, „Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie”. Z czasem połączono starą tradycję Wszystkich Świętych z Dniem Zadusznym. W te dwa dni współcześni katolicy 1 i 2 listopada przeżywają rozważania o świętych obcowaniu, życiu wiecznym, zmartwychwstaniu ciał.
Wróćmy jednak jeszcze do Mickiewicza. W drugiej części „Dziadów” akcja toczy się w noc zaduszną w kaplicy, gdzie zebrała się grupa ludzi z pobliskiej wioski. Obrzędowi dziadów przewodniczy Guślarz. Zebrani wzywają kolejno dusze czyśćcowe, chcąc ulżyć im w cierpieniu. Od 1988 roku dziady odrodziły się w szczególny sposób w miejscu narodzin tej tradycji, czyli na Białorusi. W znajdującym się w pobliżu stolicy kraju uroczysku Kuropaty odkryto wówczas masowe pochówki zamordowanych przez władze sowieckie w latach 1939–1941 dziesiątki tysięcy ludzi. Dla uczczenia ich pamięci środowiska opozycyjne zorganizowały masowy marsz z centrum miasta na teren uroczyska. Władzy sowieckiej taka manifestacja się nie spodobała, rozgoniono więc manifestantów, używając gazów łzawiących. Od tego czasu, choć dawno już nie ma ZSRS, kolejne władze się zmieniały, a tradycja tak obchodzonych dziadów weszła do kanonu działań białoruskiej inteligencji. Ten marsz – z wielkim napisem „Dziady”, z niesionymi anonimowymi krzyżami na miejsce spoczynku tysięcy tych, którzy nie mają swoich mogił, nie mają tabliczek z imieniem i nazwiskiem, bez informacji, kim byli, gdzie zginęli – co roku robi ogromne wrażenie. Spoczywa tu też wielu Polaków. Bywały lata, kiedy szło w takim pochodzie nawet kilkanaście tysięcy osób. Teraz jest ich mniej, osiemset, może tysiąc. Jednak modlitwa jest zawsze taka sama: „Panie, pozwól nam upamiętnić imiona tych wszystkich niewinnych ofiar”, wołają współcześni guślarze.
Adam Hlebowicz
„Pielgrzym” 2017, nr 23 (729), s. 5