Cuda się zdarzają – rozmowa ze Stanisławą Celińską, aktorką i wokalistką

Wszechstronnie utalentowana aktorka występująca niemal od pięćdziesięciu lat na deskach teatralnych, jak i przed kamerą. W latach siedemdziesiątych XX wieku została okrzyknięta jedną z najzdolniejszych i najpiękniejszych gwiazd polskiego kina. Obecnie prezentuje też niesamowity talent wokalny. W życiu skromna, życzliwa i empatyczna. Stanisława Celińska opowiada o filmie, teatrze, sztuce wokalnej i życiu w szczerej rozmowie z Anną Mazurek-Klein. 

REKLAMA

– Kiedyś pytano Panią przede wszystkim o karierę teatralną i filmową, dzisiaj coraz częściej o śpiewanie. Czym  ono dla Pani jest? – W tej chwili jest dla mnie czymś bardzo ważnym, właściwie najważniejszym, jeżeli chodzi o zawód artystyczny. Teraz zajmuję się koncertowaniem, nagrywaniem płyt, a aktorstwo zeszło na drugi plan.

– Odniosła Pani wielki sukces płytą „Atramentowa”, w której zabrała Pani słuchaczy w „podróż o sobie”. Obecnie zapowiada się kolejny sukces wypełnionego kolędami albumu „Świątecznie” – nowe interpretacje i premierowe utwory Pani tekstów z muzyką i w aranżacji Macieja Muraszki. Jak rodziła się ta płyta?
– To był pomysł Macieja Muraszki, w którego domu zawsze rozbrzmiewają podczas świąt kolędy. Nie musiał mnie specjalnie namawiać do nagrania tej płyty. W 2016 roku powstała jej pierwsza edycja, w tym roku doszyły jeszcze trzy kolędy, czyli mamy tak zwaną reedycję. Wszyscy muzycy są z Poznania, również kompozytor i aranżer. Z kolei w Pleszewie pod Poznaniem jest studio, gdzie przeważnie nagrywamy nasze płyty.

– Wracając do „Atramentowej”, to też takie trochę rodzinne dzieło. Okładkę płyty przedstawiającą otwarte drzwi przygotowała Pani córka.
– Tak, moja córka jest grafikiem komputerowym i pomyślałam, że ona to bardzo ładnie zrobi, zrozumie, jaki jest mój zamysł tych otwartych drzwi.

– Które bardzo zachęcają do tego, żeby zajrzeć do środka.
– I posłuchać.

– Była już Pani absolwentką szkoły aktorskiej, kiedy w 1969 roku wygrała Pani festiwal w Opolu. Jednak wtedy śpiew nie wygrał z aktorstwem.
– Właściwie wówczas  można było pomyśleć, że w tym kierunku będę podążać, ale że skończyłam szkołę teatralną, fascynował mnie zawód aktorski, pociągało to ciągłe bycie kimś innym, dlatego piosenkę odstawiłam na boczne tory. Przed szkołą teatralną uczyłam się też trochę śpiewu operowego. Jednak piosenki czy libretta wydawały mi się literacko mniej frapujące niż bardzo dobre teksty dramatyczne. Poza tym uważałam wtedy, że kariera piosenkarki skończy się o wiele szybciej, a w zawodzie aktorskim można być do końca życia. Jednak muzyka była zawsze obecna w moim życiu, grywałam przecież recitale, dzięki niej łapałam też oddech po często bardzo wyczerpującej pracy w filmie czy teatrze.

– Po skończeniu studiów grała Pani równolegle na deskach teatralnych i w filmie, od samego początku wszystko się znakomicie układało.
– To był fascynujący czas, choć nie byłam na to przygotowana. Jestem spod znaku byka i uważałam, że na osiągnięcie sukcesu trzeba sobie solidnie zapracować. Byłam bardzo ambitna, zależało mi na tym, aby być dobrą aktorką. Zastanawiałam się nawet, czy nie wyjechać na tak zwaną prowincję, gdzie była większa szansa grania i uczenia się zawodu. Nie liczyłam na to, że od razu w Warszawie otrzymam propozycję pracy. Kiedyś przypadkowo spotkałam moją wspaniałą profesorkę od ruchu scenicznego, którą bardzo lubiłam. Zapytała, czy otrzymałam już jakąś posadę w teatrze, a kiedy dowiedziała się, że nie otrzymałam jeszcze żadnej propozycji pracy, zaprosiła Erwina Axera na spektakl, w którym grałam, śpiewałam i tańczyłam zorbę.

– I…
– Zaangażował mnie do Teatru Współczesnego. Był to teatr znakomitości. Pamiętam jedną z ról, jaką grałam – Akulinę w „Potędze ciemnoty” Tołstoja. Zapytałam Axera, jak mam to grać. Odpowiedział: „Sama sobie poradzisz”.

– Z filmem było podobnie, prawda?
– Na festiwalu w Opolu wypatrzył mnie asystent Andrzeja Wajdy. Wydawałam mu się taka wysoka, chmurna, bardzo pasującą do roli Żydówki Niny w filmie Wajdy „Krajobraz po bitwie”. Umówił się ze mną w kawiarni, żeby zaproponować mi zdjęcia próbne. Trochę mu mina zrzedła, gdy zobaczył taką małą dziewczynę, jednak próbne zdjęcia się odbyły. I pomimo że Ninę zaczęła grać inna aktorka, to Wajda telegraficznie zaprosił mnie na plan filmowy. Tak to się zaczęło. Niesamowite było zaczynać od wysokiego C. Wajda był wtedy ważną postacią w świecie filmu.

– Nie każda aktorka pozostawia po sobie tyle wspaniałych i niezapomnianych ról. Które z nich są dla Pani  szczególne, do których lubi Pani powracać?
– Jest ich sporo, ale jest taka rola, o której ludzie mało wiedzą. Zagrałam w Teatrze Telewizji w sztuce „Baba-dziwo” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, którą reżyserował Henryk Kluba. Grałam tam władczynię i jednocześnie jej sobowtóra. Miło też powracam do roli Zosi Plejtus z „Matki” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reżyserii Ervina Axera. Z filmowych ról bardzo lubię Agnieszkę z „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej.

– Myślę, że wielu widzów kocha Agnisię. Ale dziś coraz rzadziej można Panią podziwiać w filmie czy teatrze, częściej za to jako wokalistkę na scenie.
– Rzeczywiście, bardziej realizuję się wokalnie. Nie jestem na etacie w żadnym teatrze, ale gram w sztuce „Grace i Gloria”, wzruszającym spektaklu dotykającym trudnych tematów przemijania, jednocześnie niosącym nadzieję, ale przepełnionym też humorem. Odmawiam ról trudnych, smutnych, kontrowersyjnych, mam tego po prostu dosyć. Pragnę iść po jasnej stronie ulicy, chcę mówić ludziom rzeczy, których oni chcą słuchać: o miłości, nadziei… 

– Taką ciepłą, starszą postać kobiecą odtwarza Pani w telewizyjnym serialu „Barwy szczęścia”. Telewidzowie z niecierpliwością czekają na kolejny odcinek, w którym pojawi się Amelia.
– Też lubię serialową Amelię, a ostatnio grałam także miłą babcię w „Listach do M 3”.

– Przyzna jednak Pani, że nie zawsze  życie było taką sielanką. W pewnym momencie znalazła się Pani na zakręcie.
– Tak, miałam trudny czas w swoim życiu, z wieloma sprawami nie umiałam sobie poradzić i wtedy zaczęłam pić. Co prawda cały czas grałam, ale telefony rzadziej zaczęły dzwonić. Było już tak, że mogło się to wszystko skończyć tragicznie. I choć zawsze potrafiłam pomóc innym, doradzić, sama wobec swojego problemu stałam się bezradna.

– Nie szukała Pani oparcia w Bogu? Jest Pani przecież osobą wierzącą.
– O Bogu zawsze myślałam, od dziecka babcia prowadziła mnie do kościoła, godzinami adorowałam grób Pana Jezusa, a potem różnie w życiu bywało, po prostu się zagubiłam. Jednak kiedy uświadomiłam sobie, że nie jestem na tyle silna, żeby sobie pomóc, jedynym kołem ratunkowym był właśnie Pan Bóg. Nie dla mnie były bowiem grupy wsparcia czy psychoterapia, nie nadawałam się do tego. Modliłam się i wierzyłam, że to mi pomoże, trzeźwa czy pijana chodziłam do kościoła. Toczyła się we mnie walka dobra ze złem. I pewnego dnia zdarzył się cud, zostało mi to odjęte. Już nie wróciłam do nałogu, od tego czasu minęło prawie trzydzieści lat.

– Zatem cuda się zdarzają.
– Jestem tego żywym przykładem.

– Jest Pani do bólu szczera w tym, co mówi. Są bowiem ludzie, którzy wychodząc z nałogów, uzależnień, próbują się od tego odciąć, zamykają za sobą drzwi. A Pani ma odwagę o  tym mówić, a nawet śpiewać.
– Początkowo miałam pewne opory, choć czułam, że muszę o tym mówić. Uwierzyłam, że mogę pomóc wielu ludziom mającym ten sam problem. Skoro mnie się udało, dlaczego inni mieliby przegrać? Czasami po koncertach, pomimo wielkiego zmęczenia, podpisuję płyty, rozmawiam z ludźmi, którzy niekiedy opowiadają mi swoje życiowe historie. Stąd wiem, że nasza wspólna piosenka z Muńkiem Staszczykiem „Wielka słota” bardzo wielu ludziom pomogła. Przyznam, że na początku bałam się ją śpiewać ze względu na osobistą historię w niej zapisaną, to bardzo bolało. Pomyślałam jednak – niech boli – jeżeli może przynieść coś dobrego. I tak się stało – wiele osób przestało pić dzięki tej piosence, inni zaczęli się leczyć, to naprawdę coś niesamowitego.

– Co teraz jest dla Pani w życiu najważniejsze?
– Najważniejsi są dla mnie ludzie, kocham to, co robię, ale to jest tylko praca. Ważne są moje dzieci, które mogą na mnie liczyć, chcę mieć czas dla nich, dla przyjaciół, dla swoich zwierzaków, nie chcę niczego przegapić, chcę przede wszystkim normalnego życia. Nie chcę być artystką bujającą w obłokach, która realizuje się tylko w sztuce, błyszczy na scenie, a w stosunku do ludzi jest okropna, nieprzyjemna. Ludzie, którzy otaczają mnie na co dzień, są dla mnie najważniejsi.

– I oni również za to odwdzięczają się Pani życzliwością, sympatią, uśmiechem.
– Dlatego warto starać się być dobrym człowiekiem.

– Sama Pani powiedziała, że z optymizmem patrzy w przyszłość…
– Tak, teraz się cieszę każdym dniem, każdą chwilą, oczywiście często coś boli, cóż – pesel (śmiech), ale w ogóle się tym nie przejmuję. W tym roku mam takie postanowienia, że będę silna, asertywna, mocna, a o tym, co mi się nie będzie podobało, będę mówiła wprost, zresztą mam do tego prawo, chociażby ze względu na wiek. Żeby tylko zdrowie było, a reszta w rękach Pana Boga.

„Pielgrzym” 2018, nr 2 (735), s. 14-17

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *