Dwa tygodnie temu napisałem, że kocham Normandię za camembert. Cóż, tak naprawdę nie tylko za ten ser.
Kocham ją przede wszystkim za to, że jest we Francji. Może się to komuś nie podobać, ale najlepsza kuchnia świata jest jedna i jest nią cuisine française. Jasne, wolałbym gotować i leniuchować w Prowansji albo w Nowej Akwitanii, gdzie jest Bordeaux, ale zapewniam was, gdziekolwiek stanie moja stopa, a będzie to Francja, będę radosny i szczęśliwy jak włochaty trzmiel w maju.
Dlatego kocham Normandię. I za to, że jej drugim normandzkim księciem był Wilhelm Długi Miecz (Normanowie zawsze się kapitalnie nazywali). Za to, że jest tak ładnie położona. Za to, że jej portowe targowiska pękają w szwach od homarów, langust, piotroszy, żabnic, soli, ślimaków, małży św. Jakuba i ostryg. Za cidre, calvados i jeszcze pommeau, o którym nikt nie słyszał oprócz normandzkich rolników. Za andouille de Vire, kiełbasę, której nie przełknęłoby wielu naszych rodzimych, zaciekłych kiełbasiarzy. (…)