Służba Bezpieczeństwa to organizacja złowroga i tajemnicza, wokół której przez lata narosło wiele mitów. Kim byli ludzie, którzy ją tworzyli?
Czy SB działała sprawnie i skutecznie? Czy można ją raczej uznać za typową socjalistyczną biurokratyczną instytucję, ociężałą i niewydolną, której funkcjonariusze byli zdemoralizowani w podobnym stopniu jak cała administracja peerelowska? Czy esbecy byli „wierzącymi komunistami”, czy może zwykłymi konformistami i koniunkturalistami? Odpowiedzi na te i inne pytania dostarcza najnowsza książka Daniela Wicentego pt. „Zgniłe jabłka, zepsute skrzynki i złe powietrze. Dysfunkcje w Służbie Bezpieczeństwa w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku”.
Rutyna, szablonowość i schematyzm
„Należy tak pracować, aby o SB mówili, że są to ludzie twardzi, ale równie sprawiedliwi i kulturalni” – mówił Edward Gierek w maju 1971 r. Tymczasem, jak wynika z pionierskich badań socjologa, pracownika IPN Gdańsk, dr. Wicentego, esbecy rzadko spełniali powyższe kryteria. W raporcie dotyczącym jakości sieci agenturalnej Departamentu III w 1970 r., napisano: „Dominuje rutyna, szablonowość i schematyzm”. Przełożeni często oceniali pracę funkcjonariuszy jako „byle jaką” i sprowadzającą się do wypełnienia „biurokratycznych oczekiwań”. – Esbecy nie byli w żadnym razie mistrzami werbunku i wirtuozami misternych prowokacji, jak czasami o nich myślimy. (…)