– Tamtego dnia moja kuzynka pracowała na polu. Tam ją dopadli i w bestialski sposób zamordowali. Najpierw obcięli jej piersi, wyrwali język, a na końcu wbili w krocze kołek. I tak zostawili. Kuzyna ci sami bandyci dorwali na budowie. Według nich na Polaka szkoda było kuli, więc kijami zamordowali człowieka. Ciało wrzucili do dołu, z którego w nocy wyciągnął go mój stryj. Z głowy nie zostało praktycznie nic, tylko w czapce znaleźli trochę mózgu.
To nie fikcja literacka, ale rzeczywistość, która miała miejsce nie tak dawno, bo 75 lat temu. Pan Henryk Wojciechowski, urodzony w 1930 roku mieszkaniec Stasina, miejscowości w województwie wołyńskim, był świadkiem zbrodni z 11 lipca. Tego dnia 1943 roku oddziały ukraińskich nacjonalistów dokonały skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości. Badacze obliczają, że mogło zginąć wówczas ok. 8 tys. Polaków – głównie kobiet, dzieci i starców. Ludzie ginęli od kul, siekier, wideł, noży i innych narzędzi, nierzadko w kościołach podczas mszy św. i nabożeństw. W sierpniu kontynuowano antypolskie działania. Do zmasowanej akcji przypominającej atak z 11 lipca doszło w dniach 28-31 sierpnia, kiedy napadnięto na kolejne 85 miejscowości, dotąd nietkniętych przez rzezie. Było to apogeum mordów prowadzonych do wiosny 1945 roku. Zbrodnię, kwalifikowaną przez pion śledczy IPN jako ludobójstwo, przeprowadzili członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) na ludności polskiej Wołynia i Małopolski Wschodniej, a także części Lubelszczyzny i Polesia. Szacuje się, że w jej wyniku zamordowano ok. 100 tys. Polaków. Wciąż na Pomorzu żyje wielu świadków tamtych strasznych wydarzeń.