„Wszedł w nasze życie” – fragment książki „Co mi to da dla wieczności”

23 lutego obchodzimy liturgiczne wspomnienie bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego. Wyjątkowym świadectwem z nim związanym podzielili się Teresa i Antoni Grodziccy. Ich córka Joanna, obecnie siostra Maria Joanna od Jezusa Eucharystii w klasztorze karmelitanek bosych w Łasinie, została za jego wstawiennictwem cudownie uzdrowiona.

REKLAMA

Świadectwo Antoniego Grodzickiego

Po zdaniu matury córka rozpoczęła studia w Warszawie. Studiowała psychologię. Przez cały okres szkolny Joanna była zawsze wyróżniającą się uczennicą. Poza szkołą była zaangażowana w ruch oazowy. Organizowała spotkania oazowe w Toruniu, wyjeżdżała na oazy wakacyjne. Była okazem zdrowia, bardzo silna fizycznie, niebywale zdolna ruchowo. Grała w koszykówkę, doskonale pływała. Przepłynięcie jeziora Wigry nie było dla niej żadnym wyczynem. Na studiach miała indywidualny program. Psychologię zastąpiła wkrótce neurofizjologia i dodatkowa specjalizacja w Instytucie PAN im. Marcelego Nenckiego. W roku 1985 ukończyła studia ze specjalnym wyróżnieniem i rozpoczęła studia doktoranckie.

Jednocześnie zaczęło się psuć jej zdrowie. Miała stale stany podgorączkowe, rozpoczęły się omdlenia, niespodziewane upadki. Stopniowo musiała zrezygnować z koszykówki, przerwać studia doktoranckie, przejść na rentę inwalidzką, zacząć używać do chodzenia kuli, wreszcie siąść na wózek inwalidzki. Po trzech latach pobytów w szpitalach i intensywnych badaniach pojawiła się wreszcie diagnoza lekarska. Stwierdzono stwardnienie rozsiane (SM), chorobę, na którą nie ma lekarstwa i na którą choruje się zwykle długo, nim doprowadzi do kresu istnienia. Jako rencistka Joanna ma dużo czasu wolnego. Poświęca go pracy społecznej na rzecz osób z niepełnosprawnością. Jest współzałożycielką Polskiego Towarzystwa Chorych na SM, organizuje w Warszawie transport dla niepełnosprawnych, wydaje pismo dla chorych na SM „Nadzieja”, organizuje warsztaty plastyczno ceramiczne, jest przedstawicielem Polski w Światowym Związku Chorych na SM, na wózku przemierza pół świata, będąc delegatem na światowe zjazdy organizacji ludzi z niepełnosprawnością. Odwiedza Kanadę, Izrael, Hiszpanię, Holandię, Szwecję, Rosję, Szkocję i Węgry. Organizuje światowy zjazd wolontariuszy w Warszawie. Jej działalność zostaje dostrzeżona: otrzymuje tytuł Człowieka Roku 1993, australijską nagrodę Pol-Kul. Trafia na listę stu najważniejszych Polek, udziela wywiadów telewizyjnych, jako gość honorowy otwiera koncerty. Cała ta działalność kończy się nagle we wrześniu 1995 roku. Następuje gwałtowne pogorszenie jej stanu zdrowia, całkowity paraliż, narastające trudności w oddychaniu. Kilkakrotnie dochodzi do stanów agonalnych, z których lekarze ratują Joannę sprowadzonymi z zagranicy lekami. Po pół roku pobytu w szpitalach zostaje wypisana w stanie nierokującym poprawy. Zmieniła się też diagnoza, niestety na znacznie gorszą. Przekazując aktualną diagnozę, profesor z Warszawskiej Akademii Medycznej i ordynator neurologii nie krył przed nami grozy sytuacji. Powiedział: „Mamy u Państwa córki do czynienia z porażeniem czterokończynowym spastycznym, chorobą genetyczną, która się kończy po prostu uduszeniem z braku możliwości oddychania, a rodzina musi zdecydować, kiedy wyłączyć respirator”. Nie dano nam ani cienia nadziei.

W tej sytuacji zdecydowaliśmy się na powrót Joanny do Torunia, gdzie dzięki pomocy rodziny udało nam się zbudować mieszkanie z podjazdem inwalidzkim. W mieszkaniu tym łatwiej było nam opiekować się córką, która wymagała opieki całodobowej, karmienia, przekładania z boku na bok, mycia itp. Nie mogła przecież ruszać nawet palcem. Wraz z wieloma osobami, które pomagały opiekować się Joanną, byliśmy w stanie, szczególnie po przejściu żony na wcześniejszą emeryturę, czuwać nad stanem fizycznym córki.

Pozostała sfera duchowa. Joannie brak było uczestnictwa we mszy św., przystępowania do sakramentów św., wspólnotowej modlitwy. Bp Jan Chrapek poradził, żeby w tej sprawie zwrócić się do ojca duchownego seminarium ks. Józefa Szamockiego. Seminarium duchowne, którego patronem jest ks. Stefan Wincenty Frelichowski, wtedy jeszcze Sługa Boży, znajduje się w pobliżu mieszkania Joanny. Ks. Szamocki wyraził zgodę i wraz z klerykami rozpoczęły się codzienne odwiedziny w mieszkaniu Joanny. Nie zdawaliśmy sobie jeszcze wtedy sprawy, że wraz z ks. Szamockim i klerykami wkroczył w życie Joanny błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski.

Świadectwo Teresy Grodzickiej

Nawiązując do świadectwa męża, które dotyczyło życia i choroby córki, pragnę zaświadczyć o tym, co było dalej. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami ojciec duchowny z toruńskiego seminarium, ks. Józef Szamocki, zajął się z całym oddaniem swoją „nową owieczką”.

Opieka duchowa, którą ją otoczył, była wszechstronna. W każdą niedzielę odprawiał w domu Asi mszę św. Czasami zastępowali go inni księża z seminarium. Była również adoracja Najświętszego Sakramentu, modlitwa i czytanie lektur. W pomoc zaangażowani byli również akolici, którzy codziennie przychodzili z Komunią św. Poprzez ks. Józefa Asia nawiązała kontakt z siostrami karmelitankami w Łasinie.

Podczas choroby Joasia zapragnęła w jakiś sposób zrealizować swoje powołanie do życia zakonnego. Jednak jako osoba sparaliżowana nie miała najmniejszych szans na wstąpienie do klasztoru. Postanowiła więc wstąpić do Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych. Wymagało to złożenia ślubów obowiązujących w Karmelu, ale życia w świecie.

Musiała uzyskać na to pozwolenie od generała karmelitów w Rzymie. Pozytywna odpowiedź przyszła bardzo szybko, ku zdumieniu ks. Józefa, jak i samej zainteresowanej. Tak więc po uzgodnieniu wszelkich formalności 26 sierpnia 1998 roku zawieźliśmy córkę karetką do klasztoru karmelitanek bosych w Łasinie. Tam w obecności ks. Szamockiego i najbliższej rodziny Joasia złożyła na ręce przełożonych klasztoru uroczyste śluby Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych. Z uwagi na spowodowany chorobą niedowład rąk największą trudność sprawiło jej złożenie podpisu pod przysięgą. Po tym wydarzeniu wróciliśmy do domu, dalej borykając się z chorobą i trudami z nią związanymi. Nigdy jednak nie byliśmy sami. Zawsze wspomagali nas ofiarni ludzie – rodzina i przyjaciele nasi i Joanny z Torunia i Warszawy. Serdeczność i praktyczna pomoc, z jaką spotykaliśmy się ze strony wielu osób, była nie do przecenienia.

W listopadzie 1998 roku odbywało się w Toruniu ogólnopolskie spotkanie Ruchu Światło–Życie. Zaprzyjaźnieni z Asią oazowicze uznali, że ich zawsze aktywna animatorka musi w nim uczestniczyć. I tak wraz z łóżkiem zabrali ją do kościoła św. Michała Archanioła na Rybakach.

Jest grudzień 1998 roku. W perspektywie wizyta Ojca Świętego Jana Pawła II w Toruniu. 15 grudnia ma być ostateczna akceptacja przez Kolegium Kardynalskie w Rzymie beatyfikacji Sługi Bożego Stefana Wincentego Frelichowskiego podczas wizyty Ojca Świętego w Toruniu. 7 grudnia 1998 roku seminarium toruńskie rozpoczyna nowennę w intencji pozytywnego zakończenia procesu beatyfikacyjnego ich patrona. Pada propozycja ze strony ks. Józefa Szamockiego o włączenie do nowenny za wstawiennictwem Sługi Bożego ks. Frelichowskiego modlitwy-prośby o uzdrowienie Joanny. Do nowenny – poza seminarium – włącza się Asia z rodziną i znajomymi oraz siostry karmelitanki bose z Łasina. Tu muszę wspomnieć o wydarzeniu z 9 grudnia, które wzbudziło moje emocje. Podczas mycia nóg Asi (co czyniłam przecież codziennie) nagle zszokował mnie ich stan. Pomyślałam: czy te „bezmięśniowe patyki” mogą kiedykolwiek stać się użyteczne? Z trudem opanowałam wzruszenie.

Nadszedł 10 grudnia, następny dzień nowenny. Obiad – jak zwykle nakarmiłam Asię, ułożyłam ją na boku, podparłszy różnymi klinami i poduszkami, żeby mogła leżeć swobodnie. Była godzina 16 – odpoczywałam w kuchni. Około godziny 17 usłyszałam wołanie Asi: „Mamo, chodź, coś ci pokażę, tylko nie padnij”. Idę więc i widzę, że mój „paralityk” zgina nogi, podnosi głowę, przekręca się z boku na bok i usiłuje się podnosić.

Byłyśmy w domu same, totalnie oszołomione. Pytam, jak to się stało. „Po prostu miałam taki wewnętrzny przymus – odpowiada Asia – żeby zacząć się ruszać. Początkowo oddalałam tę myśl, po pewnym czasie jednak uległam temu wewnętrznemu przymusowi” Radość była niesamowita. Po chwili odmówiłyśmy wspólnie „Magnificat”, czyli „Wielbi dusza moja Pana”. Następnie Asia postawiła retoryczne pytanie: „I co teraz zrobimy z naszym Wickiem? Po prostu musimy Go bliżej poznać i pokochać”.

Następnie, ochłonąwszy nieco, zaczęłyśmy wydzwaniać, zawiadamiając o tej radosnej nowinie tatę, brata, całą rodzinę, ks. Józefa Szamockiego i wszystkich, którzy nam towarzyszyli w niedoli. Rozpoczęły się odwiedziny, każdy chciał zobaczyć ten niewątpliwy cud. Nie zabrakło również prasy i telewizji. Poruszenie było niesamowite, zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Jedni wielbili Boga, inni z niedowierzaniem kręcili głowami, podejrzewając, kto lub co się za tym kryje. A tu po prostu trzeba wierzyć w obcowanie świętych i korzystać z ich pomocy.

16 grudnia 1998 roku po długiej rozmowie z ks. Józefem Szamockim i z jezuitą ojcem Feliksem Dziadczykiem Asia podjęła dramatyczną decyzję o zaprzestaniu brania leku, bez którego do tej pory nie mogła egzystować, gdyż zaczynała się dusić. Ostatnią dawkę brała zawsze o północy, ale tym razem już jej nie wzięła. Noc przeżyła spokojnie, nie było żadnych negatywnych reakcji i od tego dnia więcej tego leku nie przyjęła.

W Wigilię Bożego Narodzenia Asia siedziała z nami przy stole, jedząc samodzielnie, używając sztućców, co nie było możliwe od lat. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia odwiedził nas bp Jan Chrapek, żeby odprawić mszę św. Zdumiał go widok siedzącej i poruszającej się Asi. Jednak największe zdziwienie wywarł śpiewany przez Asię pełnym głosem psalm responsoryjny.

27 grudnia zadzwoniła do córki dr Sawionek – lekarz rehabilitant. Składała Asi życzenia, jednocześnie usprawiedliwiając się, że nie przychodziła pomagać w rehabilitacji. Na odpowiedź Asi, że nie ma się martwić, bo już jest zdrowa, zaskoczona powiedziała, że to chyba jakiś żart i spytała, czy może ją zobaczyć. Była po kilku minutach. Gdy zobaczyła Asię, starającą się wyjść z łóżka, padła na kolana, mówiąc, że to cud. Zbadawszy córkę, zaleciła pewne ćwiczenia, żeby po tak długiej niesprawności niczego nie uszkodzić.

Tak dzień po dniu Joanna odbywała coraz dłuższe spacery, początkowo z chodzikiem, następnie w towarzystwie, później już sama. 23 lutego 1999 roku, w rocznicę śmierci Sługi Bożego ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, uczestniczyła we mszy św. koncelebrowanej w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Wielu księży i znajomych widziało ją po raz pierwszy po uzdrowieniu samodzielnie kroczącą.

7 czerwca 1999 roku uczestniczyła w beatyfikacji ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, której dokonał na lotnisku w Toruniu Ojciec Święty Jan Paweł II. 7 września 1999 roku nasza córka wstąpiła do klasztoru sióstr karmelitanek bosych w Łasinie, gdzie jest do chwili obecnej. Śluby wieczyste złożyła 5 lutego 2005 roku, przyjmując imię siostra Maria Joanna od Jezusa Eucharystii.

Często w okresie choroby pytano nas, dlaczego spotkało nas takie nieszczęście, jak to się stało, że Asia została uzdrowiona, dlaczego będąc zdrową, wstąpiła do klasztoru kontemplacyjnego. To wszystko jest tajemnicą. Można jedynie zacytować słowa Pana Jezusa z Ewangelii według św. Jana wypowiedziane po uzdrowieniu niewidomego: „Stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże”.

Kończąc już, chciałabym powiedzieć, że w dniu, w którym Asia została uzdrowiona, podczas mszy św. tekst Ewangelii dotyczył uzdrowienia paralityka. Nasz paralityk, czyli Asia, też był niesiony na noszach przez wielu ludzi dobrej woli o złotych sercach. Ale dopiero poproszony w ufnej modlitwie Sługa Boży ks. Stefan Wincenty Frelichowski otworzył symboliczny otwór w suficie i pozwolił spuścić sparaliżowanego przed oblicze Pana Jezusa, który ulitował się nad biedakiem i go uzdrowił.

[fragment książki „Co mi to da dla wieczności”]

Źródło:
„Pielgrzym”; 20 i 27 lutego 2022 r.; R. XXXIII; Nr 4 (841)


“Co mi to da dla wieczności? O błogosławionym księdzu Stefanie Wincentym Frelichowskim (1913-1945)” – dk. Waldemar Rozynkowski

Święci inspirują, pociągają, czasami nawet prowokują, zachęcają do gorliwości, pomagają w podejmowaniu decyzji, w tym tych najważniejszych dotyczących nawrócenia, czyli zmiany kierunku życia. Jest w ich obecności coś bardzo bliskiego i zwyczajnego, a jednocześnie wzniosłego i tajemniczego. Zapraszam do spotkania z kapłanem i męczennikiem II wojny światowej błogosławionym Stefanem Wincentym Frelichowskim (1913-1945). W książce przywołuję obficie zarówno jego własne słowa, jak i świadectwa wielu osób, w tym szczególnie wspomnienia najmłodszej siostry Stefana – Marcjanny, które pomogą nam odkryć postać Błogosławionego, a jednocześnie dotknąć tajemnicy wiary – świętych obcowania
[dk. Waldemar Rozynkowski]

Zapraszamy do naszej księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum!

TUTAJ mogą Państwo dowiedzieć się więcej o tej publikacji i dokonać zakupu:
https://ksiegarnia.bernardinum.com.pl/pl/p/Co-mi-to-da-dla-wiecznosci-O-blogoslawionym-ksiedzu-Stefanie-Wincentym-Frelichowskim-1913-1945/1615

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *