Wszystko jest takie cudowne! Malujemy sceny Bożych Narodzin tak ślicznie. Nawet śnieg na obrazkach ma niebieski blask. Świat kąpie się w ciszy, aniołowie bratają się z ludźmi, w górze grają muzykanci, wśród pól dźwięczą lutnie pasterzy. Jezusowy żłóbek jest pięciogwiazdkowy – jak z idei platońskiej. Gdzie nie spojrzeć, mały raj na ziemi. Czy aby na pewno tak było?
Nie, było inaczej! Bóg chciał zamieszkać w naszym prawdziwym świecie, a nie na słodkim świątecznym obrazku. Nasze życie, w które zapragnął wejść, wcale nie było i nie jest obrębione kształtną falbanką i upiększone barwnym kaszubskim wzorem. Zaś ludzie wcale nie są wspólnotą, od której samo niebo się uczy, jak wyrzec się wszystkiego, by drugiemu dać wszystko.
Tamto Betlejem wcale nie było cudowne. Było takie samo jak – nie przymierzając – dzisiejszy Gdańsk, Warszawa albo Wrocław. Lub moja wieś, w której mieszkam. Drapię się po głowie i nie pierwszy raz pytam: jaka to wieś? Krowy ani jednej, kury tylko w jednym obejściu, na polach posadzono domy. Ale tak! To miejsce nadaje się na Betlejem! Jest gdzie pukać i prosić o pomoc w Bożym Narodzeniu. Pytanie, czy z „betlejemskim skutkiem”?
Tyle pokoju, ile miłości
Może ktoś się oburzy i powie, że narodziny Jezusa miały miejsce w specjalnej otulinie łaski, że były one cudowne i już! Bo nie mogło być inaczej! Ale czy ja napisałem, że tak nie było? To, co mówi „oburzony”, i to, co mówię ja, nie stoi w najmniejszej sprzeczności. Przecież to oczywiste – pokoju, który daje Jezus, a który jest owocem doświadczenia miłości większej niż to, co największe, nikt i nic nie jest w stanie nam odebrać. To oczywista prawda: wystarczy poznać tę Miłość, a wszystko stanie się cudowne. Pewnie po to świętujemy Boże Narodzenie.
Zauważmy, co pisze św. Paweł: nie zabierze nam tego głód ani prześladowanie, ani niebezpieczeństwo, ani miecz jak ten trzymany w rękach żołnierzy Heroda. Dobrze ujęła to jedna z naszych kolęd: stajenka jest mizerna, licha, a przecież pełna niebieskiej chwały.
To proste. Skoro jest pełna Boga, to wszystko jest na swoim miejscu. Bóg – zacytujmy raz jeszcze apostoła narodów – jest naszym pokojem.
Sprawy Boże w jednej siódmej
Aniołowie śpiewają o chwale Bożej i o pokoju wśród ludzi, ale – czy zwróciliśmy na to uwagę? – niebiańskiej muzyki nie słychać w Betlejem. Zdaniem najstarszych apokryfów nie widać tam też na niebie gwiazdy. W mieście ta noc jest jak każda poprzednia i jak każda następna. Jego mieszkańcy są zajęci – jak zawsze, tyle że nie sprawami Bożymi, lecz wyłącznie sobą.
Sprawami Bożymi będą zajmować się w świętym czasie. Dni powszednie są dla ich własnych spraw. Dobry podział, prawda? Proporcje jeden do sześciu. Przez sześć dni w tygodniu nic nie ma prawa zakłócić ich wygody i nic nie może odebrać im ich spokoju, zadowolenia, sytości. Nie zapytam, czy w szabat nie jest podobnie.
Nie ma znaków, nie ma obowiązków
Możemy próbować usprawiedliwić mieszkańców Betlejem. Czy w ich mieście dzieje się coś wielkiego, Bożego? Nie, nie pojawił się w nim słup światła, nie rozległ się głos z nieba, nie zeszli z wysoka złoci aniołowie. Nie wydarzyło się nic z tych wielkich, wspaniałych, a wyglądanych od tysiącleci rzeczy. Kończy się ich zwykły świecki dzień, zaczyna się normalna świecka noc. Bóg nie ogłosił, że nadszedł dzień szczególny. Nawet na dowód, że to zwyczajny dzień, w ich mieście pojawili się ubodzy i potrzebujący. Proszą o pomoc, ale oni są przecież bardzo zajęci.
Teraz jest świecki czas! Więc do sakiewki wpadają kolejne pieniądze – nocleg otrzyma ten, kto zapłaci najwięcej. Dziś jest sposobność do szybkiego zarobku, do nawiązania dobrych kontaktów. Trzeba z tego korzystać. Jakieś sentymenty, bo ktoś potrzebuje pomocy? Nic z tych rzeczy, nie dzisiaj… Mieszkańcy Betlejem widzą zysk. Człowieka mierzą wielkością jego sakiewki. Nie ma pieniędzy – nie ma człowieka. A Maryja i Józef nie mają pieniędzy. Na liście są ostatni. Nie, w ogóle nie ma ich na liście.
Spokojni, współpracujący
Na Maryję i Józefa patrzę z zazdrością: oni w tym wszystkim pozostają spokojni. Temu ostatniemu Bóg polecił „działać”, więc nie przestaje chodzić, pukać, prosić. To jego zadanie: ma szukać, aż znajdzie człowieka, od którego usłyszy, że czeka na nich stajenka.
Oboje wiedzą, że Bóg ma swój plan, że nie zostaną bez pomocy. Są spokojni, bo zostali wpisani w plan Stwórcy. Co nie znaczy, że nie muszą szukać, prosić, upokarzać się.
Gdyby Józef nie „działał”, nie usłyszałby o miejscu, które wybrał dla nich Bóg. Tak, ono czekało na nich od wieków, ale Józef musiał je znaleźć przez swoją ufną cierpliwość. Wszystko się zgadza. W końcu napotyka kogoś, kto wie o pustej stajence poza miastem i wskazuje ją palcem.
Tak sobie myślę: to bohater, ktoś, kto pisał historię! A my nic nie wiemy o tym człowieku. Należałoby go odnaleźć, nadać mu imię i wpisać do ksiąg opisujących najważniejsze wydarzenia w dziejach. Dlaczego ten ktoś pozostał anonimowy? Czasem wydaje mi się, że on wcale takim nie jest. Ma (powinien mieć) moje imię…
Zapukać do sąsiada
Powinien. Nie takie to oczywiste, skoro nie zdaję corocznego, najprostszego testu. Zgodnie z piękną tradycją na wigilijnym stole stawia się jedno nakrycie więcej. Czeka ono na nieoczekiwanego gościa. Hm, ono czeka, ale ja na niego nie czekam. Więcej, nie chcę, by ktoś obcy dosiadł się do mojego świątecznego stołu. Wystarczy mi zajrzeć do mojego serca i zobaczyć, że nie jest ono otwarte na przybysza, na niechcianego – jak niechciany dla mieszkańców Betlejem był Józef z brzemienną Maryją.
Mam trochę złośliwą naturę i kusi mnie pokusa. Gdyby tak wyjść w wigilijny wieczór z domu i ruszyć moją ulicą, dzwoniąc do domów… Co bym usłyszał w odpowiedzi na mój szept, że potrzebuję pomocy i że chciałbym wejść? Bardzo jestem ciekaw wykrętów i wymówek moich sąsiadów. Hm, a gdyby tej pokusie uległ któryś z nich i zadzwonił do mnie? Oby nie!
Zmieniamy miejsce narodzenia
W jednej z kolęd wszystko się poplątało. Słyszymy, że „przybieżeli do Betlejem pasterze, grając skocznie Dzieciąteczku”. Ale w Betlejem nie ma Jezusa! Domy są pozamykane, ludzie zajęci sobą. Józefa z Maryją wypchnięto z miasta!
Chociaż… w połowie mojej betlejemskiej ulicy jest dom z kapliczką, przed którą w maju ludzie śpiewają dla Maryi litanię. Znam tych ludzi. Tak, u nich na pewno byłoby miejsce.
Więc może, gdy wyśpiewuję tę kolędę anonimowego autorstwa, to opowiadam sobie i najbliższym, że pasterze mogliby dziś wyruszyć w drugą stronę: nie na pola, ale do miasta. Bo znalazłoby się w nim miejsce na Boże Narodziny. U tych z kapliczką albo u mnie w domu…
Wincenty Łaszewski
„Pielgrzym” [24 i 31 grudnia 2023 R. XXXIV Nr 26 (889)], str. 26-27.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.