Przypadek pani Weil – Wincenty Łaszewski

Niewiele katechez, w których uczestniczyłem jako uczeń szkoły średniej, pamiętam, ale jedna wciąż pobrzękuje mi w głowie. Zaraz przekonacie się, dlaczego nie uleciała mi z pamięci. I dziś mi się przypomina przy lekturze książki o chrzcie.

REKLAMA

Lekcje religii odbywały się w przykościelnej salce. Chodziliśmy na nie nieobowiązkowo, a jednak tłumie. Pewnego dnia ksiądz tłumaczył nam, czym jest chrzest pragnienia. Posłużył się obrazem człowieka umierającego z braku wody na pustyni, który właśnie rodzi się do nowego życia przez pragnienie chrztu.

Pustynia, brak beduina, brak wody

Opowiadał o katechumenie, który przygotowywał się do chrztu. Z zawodu był kupcem, więc podróżował. Jego ostatnia wyprawa zakończyła się tragicznie. W burzy piaskowej oderwał się od karawany, znalazł się na pustyni zupełnie sam, bez wody… Płakał, że umrze nieochrzczony! Nawet gdyby nie był sam, i tak nie miałby dostępu do materii sakramentu, którym jest właśnie woda. To oznacza, że nie mógłby przyjąć chrztu choćby z rąk muzułmańskiego beduina, gdyby się taki nadarzył (sakramentu chrztu może udzielić nawet osoba niewierząca, byleby miała intencję dokonania tego, czego chce Kościół).

„Czy przed śmiercią ten człowiek przyjął chrzest?” – zapytał katecheta. „Nie!” – krzyknęliśmy chórem, zadowoleni, że sam podsunął nam odpowiedź. „Otóż otrzymał, moi kochani – usłyszeliśmy. – W tej sytuacji człowiek ten otrzymał chrzest, który teologia nazywa chrztem pragnienia”.

Czy łzy to woda?

Pamiętam jeszcze jedno: osłupienie księdza, który podczas wywodu o katechumenie, beduinie i braku wody usłyszał od mojego kolegi zaskakujące pytanie. Brzmiało ono tak: „Skoro – jak ksiądz zapewnia – ten człowiek płakał, że nie zostanie ochrzczony, to czy nie mógłby być ochrzczony przez napotkanego beduina swoimi łzami? Bo łzy to woda”.

I właśnie to pytanie sprawiło, że pamiętam tę lekcję religii do dziś. Jest tak abstrakcyjne, jak wymyślona przez katechetę historyjka; wystarczy sięgnąć do Didache – jednego z najstarszych tekstów Kościoła, by wiedzieć, że „łzy to nie ta woda”. Żona, kiedy ją o to zapytałem, powiedziała roztropnie, że chyba jednak chrzest pragnienia będzie czymś prostszym…

Złe miejsce na szukanie odpowiedzi

Na szczęście katecheta nie zapytał, czy można być zbawionym bez chrztu. Pewnie ci gorliwie słuchający (sam zwykle grałem ze wspomnianym kolegą w statki) odpowiedzieliby, że nie. Ja sobie takich pytań wówczas nie stawiałem.

Potem było już inaczej. Okazało się, że nic nie jest takie proste. Także temat zbawienia ludzi, którzy nie przyjęli chrztu. Kiedy zaczęły się moje wahania? Liczą już one kilkadziesiąt lat i zrodziły się w wyniku lektury pewnej książki, przetłumaczonej zresztą przez nieznanego mi jeszcze wówczas noblistę Czesława Miłosza. Autorem tej niewielkiej pozycji była kontrowersyjna filozofka żydowskiego pochodzenia Simone Weil, o której Thomas Merton pisał: „Była gnostyczką i katoliczką, żydówką i albigensem, mediewistką i modernistką, racjonalistką i mistyczką, buntowniczką i świętą”. Miał rację autor „Siedmiopiętrowej góry”. Jej myśli stanowiły wybuchową mieszankę rzeczy, z którymi się nie zgadzałem, i rzeczy, które były dla mnie jak objawienie.

Książki pułapki

Rzecz nosiła tytuł „Wybór pism”. Dodam, że była to jedna z wielu pozycji wydawanych za czasów komunistycznych przez PAX. Że też nie postawiłem sobie wówczas pytania: czy to nie podejrzane, że jakiemuś wydawnictwu religijnemu walczący z religią komuniści pozwalają drukować książki? Pisma pani Weil były jedną z pozycji wydanych przez PAX mających siać po cichu zamęt w umysłach katolików nieprzygotowanych do konfrontacji z „myśleniem pozakościelnym” (czy mam dodać, że jedna z PAX-owskich książek niemal nie zniszczyła mojego posłuszeństwa Kościołowi? Była nią publikacja „O wolność poszukiwań teologicznych” Jacqueta Duguense’a). Dodam, że i dzisiaj takich książek pułapek nie brakuje.

Weilowy „Wybór pism” wprowadził w mój umysł zamęt. Zachwycony mnogością pięknych i prawdziwych myśli, nieświadomie połykałem wraz z nimi ziarna trucizny. Sądziłem bowiem, że tu wszystko jest prawdziwe, odkrywcze i piękne. Tymczasem jedna drobina nieprawdy, fermentując, niszczyła we mnie wszystko, a ja w imię przeżytej iluminacji intelektualnej byłem gotowy wypowiedzieć posłuszeństwo dogmatom Kościoła. To naprawdę proste! Brawo dla PAX-u! A dla mnie – wstyd…

Mt 25

Wciąż pamiętam kilka odkrywczych myśli i garść ciekawych pytań stawianych przez Weil. Ta kobieta o nietuzinkowym intelekcie uwierzyła w Chrystusa i napisała piękne słowa odnoszące się do Niego: „Miłość – czuć w całym sobie istnienie drugiej istoty”, a credo Kościoła przyjęła za swoje osobiste wyznanie wiary. I mimo to – uwaga! – nie chciała przystąpić do sakramentu chrztu. Podawała zaskakujący powód: uważała, że Bóg dał jej powołanie do bycia poza Kościołem. Tam miała być świadkiem Prawdy.

Simone Weil świadomie odrzuciła chrzest, a wybór życia poza Kościołem uważała za wolę Bożą. To co najmniej niebezpieczne sugestie dla nieprzygotowanych czytelników. Logika tej książki prowadzi w przepaść! Może się okazać, że różne potworności, z apostazją włącznie, zaczniemy usprawiedliwiać wezwaniem otrzymanym od Stwórcy!

Niewierzący są lepsi?

Wróćmy do książki żydowskiej poszukiwaczki Prawdy. Najbardziej zapamiętałem jej logiczną uwagę związaną z lekturą sceny Sądu Ostatecznego opisanej w 25. rozdziale Ewangelii według św. Mateusza. Simone Weil doszła do wniosku, że ci, których Jezus chwali i którym dziękuje, a wreszcie otwiera przed nimi niebo, to… niewierzący. Skąd taki wniosek? Miałby być on ukryty w pytaniu, jakie ci ludzie stawiają królowi: „Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? Lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?”. Weil wykrzykuje: skoro oni postawili takie pytania, to znaczy, że nie znali Ewangelii! Nie byli chrześcijanami! Gdyby znali Ewangelię, Król nie musiałby im tłumaczyć, że wszystko, co uczynili jednemu z jego najmniejszych braci, uczynili jemu samemu.

Zapomniała jednak, że jest to przypowieść – i taka logika jest zupełnie niedorzeczna. Simone Weil poszła drogą niewierzących z przypowieści, pewna, że na drodze miłości drugiego człowieka osiągnie zbawienie. Tylko dlaczego koniecznie poza strukturami Kościoła? Czy on jej nie pociągał? Zapomniała, że żyjąc poza nim, miała siłę kochać tylko po ludzku? W swych poszukiwaniach Prawdy nie sprawdziła, że chrzest, który jest w człowieku żywym sakramentem, daje nadprzyrodzoną moc?

To jak ścinać drzewo ręczną piłą i ścinać je pilarką. Cóż, można mieć pilarkę, ale jej nie włączyć. Ale to inny temat związany z naszym życiem sakramentalnym. Dziś nie o tym…

„Chrystus spotyka Chrystusa”

Jak ktoś, kto zgłębia naukę Ewangelii, nie potrafi dostrzec, że to właśnie chrześcijanin, widząc w drugim człowieku Chrystusa, najpiękniej kocha bliźniego i mu służy? Że to on odkrywa jego największą godność. Bo to już nie jest czysta miłość bliźniego – nawet bliźniego stworzonego na obraz Boga. Cytowany Merton uczył nowicjuszy, czym jest prawdziwe chrześcijaństwo: „Kiedy spotykasz brata, Chrystus spotyka Chrystusa”. Piękniejsze to niż wskazania pani Weil.

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” [12 i 19 listopada 2023 R. XXXIV Nr 23 (886)], str. 26-27.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *