Św. Walenty – patron odarty z życiorysu – Wincenty Łaszewski

Gdyby zrobić sondę uliczną i zapytać przechodniów, z czym kojarzy im się św. Walenty, odpowiedź byłaby chyba tylko jedna: „To patron zakochanych”. Ale już na dalsze pytania: kim on był, kiedy żył, dlaczego został patronem zakochanych par – zabrakłoby odpowiedzi. Nie mylę się, prawda?

REKLAMA

Dlatego ja, zapytany, odważyłbym się na inną odpowiedź. Powiedziałbym, że to kolejny zabrany nam święty, święty celowo odarty z życiorysu, święty, który stał się tylko „hasłem”. Świat, ten walczący z Kościołem świat, ukradł nam jednego ze świętych i używa go dziś do swoich własnych interesów: wielkiego zysku i promocji relacji międzyludzkich, dalekich od Ewangelii.

Mówimy o zysku, bo walentynki to najbardziej komercyjne święto po Bożym Narodzeniu – na ten dzień wydajemy najwięcej pieniędzy w roku, jeśli nie liczyć Świąt Narodzenia Pańskiego. A równocześnie to święto, w którym czciciele patrona Dnia Zakochanych wcale już nie przychodzą do kościoła. Zdumiewające, że ludziom wyglądającym walentynek ten święty w ogóle nie kojarzy się z chrześcijaństwem.

Mówimy o promocji, bo Dzień Zakochanych wykorzystuje się do promocji niekoniecznie czystej i nieegoistycznej miłości. Jakby św. Walenty zachęcał: „Kochajcie się sercem i duszą, ale także ciałem, macie do tego prawo. Zakochanie to fajna rzecz, niech wszystkim będzie przyjemnie”. Ale przecież miłość niekoniecznie zawsze łączy się z samymi przyjemnościami, a już na pewno nie ma to nic wspólnego z kryterium prawdziwej miłości.

Zabrali nam już św. Mikołaja, czcigodnego biskupa Miry, i zrobili z niego dobrotliwego przebierańca w czerwonym kaftanie z białą brodą, dając mu nawet nowe imię: „Santa Claus”. Pozbawili go nie tylko życiorysu, ale nawet imienia! Kolejny przechwycony w sieć świeckich wpływów to właśnie św. Walenty. Nikt nic o nim nie powinien wiedzieć, bo to niebezpieczne. Znajomość Walentego może udzielić niewygodnej dla zlaicyzowanego świata odpowiedzi na pytanie o sens zakochania i miłości.

Nic dziwnego, że Kościół próbuje nam przypominać, kim jest ten szczególny święty, i tłumaczyć, że skoro Walenty został wyniesiony na ołtarze, to został nam on dany jako wzór, a skoro jest wzorem, to trzeba znać jego życie i je naśladować. I jeszcze: skoro go tak czcimy, to może warto byłoby zajrzeć tego dnia do kościoła…

Czas to nadrobić i przywrócić osobę św. Walentego kościelnemu wspomnieniu, które przypada 14 lutego każdego roku.

Dobra nowina o śmierci

Zacznijmy od daty. Dzień 14 lutego nie jest przypadkowy. To był najważniejszy dzień w życiu św. Walentego. Jego urodziny? Nie, jego śmierć. I już nam coś tu zeświecczonej cywilizacji nie pasuje… Przecież dziś nie rozmawia się o śmierci, nie jest ona żadnym punktem odniesienia, a w mediach wszyscy są wiecznie młodzi, zdolni i bogaci. Tymczasem dla każdego wierzącego, jak i dla każdego ze świętych, ostatni dzień życia jest najważniejszy: to dzień narodzin dla Nieba – najszczęśliwszy dzień.

Więc cóż… walentynki mówią najpierw o śmierci. I z jej perspektywy każą spojrzeć na nasze zakochanie. Może znowu coś tu nie pasuje… Owszem, miłość i śmierć nie mogą do siebie pasować – jeśli nie ma w nas wiary w życie wieczne i wieczne szczęście. Mistrz św. Walentego, Jezus, uczył, że miłość jest ważniejsza od wszystkiego w całym widzialnym i niewidzialnym wszechświecie, ale dodawał, że jej najważniejszym celem jest uszczęśliwić ukochaną osobę „na całe życie”, czyli na wieczność. Co więcej, Jezus tłumaczy, że na pewno nie może to być miłość grzeszna, szukająca swego, miłość na chwilę, unoszona kapryśnym uczuciem. Zakochanie (nawet jeśli nie przerodzi się w prawdziwą miłość, a ta w sakrament) jest myśleniem o tym, by pomóc drugiemu stać się pełniej człowiekiem, prawdziwiej szczęśliwym. Czyli wiąże się zawsze z myśleniem o wieczności.

Właściwie te uwagi wystarczą, by dzień św. Walentego powrócił na łono kościelnych uroczystości. Ale nie zostały jeszcze wyjaśnione dwie ważne sprawy – co to był za święty i dlaczego stał się patronem zakochanych par.

Najpierw o śmierci

Walenty był najszczęśliwszy w dniu 14 lutego, w ostatnich latach III wieku. Może był to rok 270, bo na tę datę wskazuje w 496 roku papież Gelazy I, który nazwał go męczennikiem, jednak o jego czynach powiedział tylko tyle, że „znane są jedynie Bogu”. Znowu piękna informacja dla zakochanych: to był prawdziwy święty, czyli święty „niepokazowy”. Jego miłość była cichą służbą, działał tak, by jego czyny znał tylko ten, kogo kochał, i Bóg. Walenty był trochę podobny do św. Józefa, którego w kanonie mszalnym wymieniamy zaraz po Najświętszej Maryi Pannie, a przed Apostołami, a nie wiemy o nim niemal nic. Podobnie zresztą jak niesłychanie mało wiemy o Maryi, która sama o sobie mówiła, że jest „nicością”, czyli że „Jej nie ma”. Więc jeśli kochać, to tak jak św. Walenty: zapominając o sobie. Na świeczniku jest tylko ten, kogo kocham! To jego życiorys się liczy! Nas nie ma…

Święty od węzła małżeńskiego

Czy wiemy coś więcej o św. Walentym?

Był kapłanem – a jednocześnie lekarzem – mieszkającym w Rzymie w czasach prześladowań. Ówczesny cezar Klaudiusz potrzebował do swych podbojów wielkiej armii, zaapelował więc do młodych ludzi o zgłaszanie się do wojska. Jego orędzie nie spotkało się z wielkim odzewem. Władca uznał, że stało się to z powodu… małżeństw. Nabrał przekonania, że młodzi ludzie nie chcieli za niego ginąć – woleli żyć dla swoich żon i dzieci. Klaudiusz wpadł na pomysł: trzeba zakazać małżeństw, a ludzie zaczną zapisywać się do wojska! Wydał więc edykt zakazujący zawierania ślubów przez młodych ludzi.

Ksiądz Walenty od lat zajmował się nawracaniem pogan na wiarę chrześcijańską i zachęcał ludzi do zawierania związków sakramentalnych w Kościele. Był dla wielu mieszkańców Rzymu kontrowersyjną i niewygodną postacią, tamtejsze społeczeństwo było bowiem moralnie zepsute, a duża jego część żyła w poligamii. Tymczasem Walenty z przekonaniem mówił o zupełnie innych regułach życia i szczęścia, a ludzie, szczególnie młodzi, intuicyjnie przeczuwali, że ma rację. Przyjmowali wiarę, przyjmowali i małżeński sakrament.

Kiedy ogłoszono edykt cezara, Walenty zmienił tylko jedno: zakazanych ślubów udzielał potajemnie. Wiedział, że ryzykuje życiem, ale ważniejsze dla niego było życie wieczne i szczęście wieczne tych, którym służył, oraz wierność nakazom Chrystusa.

I stało się: św. Walenty został schwytany i wtrącony do więzienia. Torturowano go za złamanie rozkazu cezara, ostatecznie skazując go na trójetapową okrutną śmierć: najpierw został ubiczowany, potem ukamienowany, na koniec umęczony, znajdujący się w agonii, został ścięty. Już w więzieniu miał dokonać swego pierwszego cudu: uzdrowił ze ślepoty córkę sędziego, który go sądził. To do niej (dziewczyna miała podobno na imię Julia) w dzień przed śmiercią miał napisać list, w którym dziękował jej za otoczenie go w więzieniu troskliwą opieką. Podpisał go: „Od Twego Walentego”. Przekazana Julii karteczka z podpisem zainspirowała powstanie współczesnych kartek walentynkowych.

Walenty zginął ok. 270 roku. Stał się patronem nie tyle par zakochanych, ile par poważnie zaangażowanych w swoją miłość, czyli pragnących związać się węzłem małżeńskim. Jest on także opiekunem szczęśliwych małżeństw.

Lekcje

Jego życiorys lekcji udziela nam sporo, a większość z nich jest trudna. Kilka już znamy… Oto kolejne. Walenty uczy, że nadchodzi w życiu czas, kiedy trzeba być gotowym oddać życie za to, w co się wierzy: nie tylko za wiarę, ale i za wyznawane wartości. Mówi nam o wierności Bogu i Jego prawom – że żaden władca nie może ich znieść żadnym edyktem. Zachęca do odnalezienia prawdziwych wartości, jakie kryje w sobie miłość – nie może być w niej egoizmu i krótkowzroczności, która często cechuje „chwilowo zakochanych”. Uczy, że zakochanie to nie zabawa, ale pierwszy etap miłości, która przemienia się w sakrament i prowadzi bardzo daleko (nieraz trudną drogą), aż poza śmierć.

Jeden ze współczesnych badaczy życiorysów świętych napisał: „Jeżeli Walenty żyłby dzisiaj, mówiłby nam, że nadszedł czas, w którym być może będziemy musieli cierpieć. Nie będzie nam łatwo wytrwać w złożonych ślubach małżeńskich”.

Więcej niż jeden

Ze świętem św. Walentego łączy się pewien ewenement. Najprawdopodobniej było trzech Walentych, a nie jeden, wspominanych w tym samym dniu – 14 lutego. Życiorys Walente-
go Rzymskiego już znamy. Drugi święty miał być biskupem miasta Terni, umęczonym na obrzeżach Rzymu za panowania tego samego cesarza. Trzeci zginął „za tego samego cesarza” w Afryce – został tak, jak tamci, umęczony za wiarę w Chrystusa.

Tysiąc lat

Może jednak ktoś znajdzie usprawiedliwienie dla świeckiego wymiaru walentynek… Zajrzy w historię i powie, że dzień wspomnienia św. Walentego zaczęto łączyć z miłością dwojga ludzi pod koniec XIV wieku i że to zasługa słynnego angielskiego poety Geoffreya Chaucera, który spopularyzował ludowe wierzenia z Anglii i Francji, mówiące o tym, że „w połowie drugiego miesiąca roku ptaki łączą się w pary”. Chaucer przywołał to przekonanie w poemacie „Sejm ptasi”, w którym „ptaki” zastąpił „ludźmi” i połączył tradycję dworskiej miłości z obchodami święta Walentego . Cóż, wystarczyłoby nałożyć życiorys Walentego na dzień łączenia się ptaków (i ludzi) w pary, a miłość czy zakochanie młodych nabrałaby zupełnie innego znaczenia. Może – w duchu św. Walentego – warto o tym głośno mówić mimo sprzeciwów władców i przywrócić jego patronalnemu dniu to, co dla niego było prawdą tak piękną, że gotów był oddać za nią życie?

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” 2017, nr 4 (710), s. 18-20

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *