Mam raka, będę mamą…

Kobiecie, która spodziewa się dziecka, świat wydaje się piękniejszy niż w rzeczywistości. Kiedy jednak okazuje się, że przyszła mama ma raka, ten sam świat wywraca się do góry nogami. Pani Teresa stanęła przed trudnym wyborem, ale zdecydowała się urodzić dziecko. Postanowiła też opowiedzieć swoją historię.

REKLAMA


Na rozmowę z panią Teresą umówiłam się w jej domu w Lisewie (parafia Kostkowo). Drzwi otwiera mi ładna, uśmiechnięta blondynka. Zaprasza do domowego salonu. Siadamy przy dużym stole i popijając aromatyczną herbatę, słucham ze łzami w oczach poruszającej historii z jej życia. – We wrześniu 2014 roku lekarze zdiagnozowali u mnie raka piersi. W jednym momencie zawalił mi się cały świat. Nie mogłam spać ani jeść, ciągle płakałam, zastanawiając się, co dalej ze mną będzie, ile zostało mi czasu, czy doczekam kolejnej jesieni, czy będę przy moim starszym synu, gdy będzie kończył gimnazjum, pisał maturę czy podejmował ważne decyzje w swoim życiu… Spróbowałam jednak przerwać to pasmo rozpaczy. Zrobiłam to, co wydawało mi się najlepsze Zaczęłam się gorąco modlić, a za pośrednika obrałam świętego Jana Pawła II, którego relikwie znajdują się w moim kościele parafialnym w Kostkowie. Ponadto ówczesny wikariusz, ks. Wiesław Badaszek, kiedy dowiedział się od moich bliskich o chorobie, ofiarował mi swoje osobiste relikwie, które otrzymał zaledwie kilka dni wcześniej. Gorąco prosiłam świętego Jana Pawła II o siłę, spokój, ukojenie i pokonanie choroby. Prosili też o to moi bliscy, znajomi, a nawet nieznajomi. Wszyscy szturmowali niebo. 

Ukojenie i spokój nadeszły niebawem – w trakcie nabożeństwa o uzdrowienie. Po tej mszy św. po raz pierwszy od momentu diagnozy przespałam noc…

Sprawy medyczne pozostawiłam lekarzom z Gdyńskiego Centrum Onkologicznego. Wszystko potoczyło się szybko. W październiku zostałam poddana operacji, potem oczekiwanie na wynik histopatologiczny, konsylium lekarskie i decyzja o rozpoczęciu leczenia. Już w listopadzie miałam rozpocząć chemioterapię, później naświetlania i hormonoterapię.

Co z nami będzie?

Przez krótką chwilę pani Teresie wydawało się, że wszystko się jakoś   poukładało. Ale… Na początku listopada okazało się, że spodziewa się dziecka. – Na nic zdał się mój z trudem ułożony plan, znowu strach, panika i dołujące słowa lekarza prowadzącego: „Zdaje sobie pani sprawę, że zmniejsza pani teraz swoją szansę na wyleczenie…”, a ja już tak bardzo kochałam tę moją kruszynkę. Nie mogłabym żyć ze świadomością, że ratując swoje życie, miałabym pozbawić życia dziecka, które noszę pod sercem. Zmieniłam lekarza prowadzącego. Trafiłam do cudownej dr Iwony Danielewicz, również z Centrum Onkologicznego w Gdyni, która do dziś jest moim lekarzem prowadzącym. Był jednak jeden warunek. Aby moje dzieciątko miało szansę urodzić się zdrowe, musiałam poddać się kolejnej operacji – mastektomii, co miało zastąpić naświetlania, które byłyby dla dziecka bardzo szkodliwe. Już w listopadzie przeszłam drugą operację. Badanie histopatologiczne usuniętej piersi wykazało, że było w niej drugie ognisko raka, ale na tyle małe, że niewykrywalne w innych badaniach.

Dar i ratunek

– Zrozumiałam wtedy, że moje dziecko było dla mnie nie tylko darem, ale i ratunkiem. Wierzyliśmy gorąco, że to święty Jan Paweł II wyprosił nam tę łaskę, dlatego wraz z mężem  postanowiliśmy, że jeżeli urodzę chłopca, będzie nosił imię Jan Paweł, jeśli urodzi się dziewczynka, to będzie miała na imię Maria. Dziecko powierzyłam opiece Matce Przenajświętszej.

Niełatwy był to czas dla pani Teresy. Poddawana chemioterapii ciągle zadawała sobie pytanie, jak to wpłynie na dziecko, czy mu to nie zaszkodzi, to przecież trucizna. Z trwogą przechodziła kolejne badania oceniające stan zdrowia maleństwa. Z drugiej strony dziecko dawało jej niesamowitą siłę, bo wiedziała, że jest mu potrzebna, że musi żyć dla maluszka, który się w niej rozwija.

Kiedy rodzi się dziecko

Jan Paweł urodził się 17 czerwca 2015 roku. Otrzymał 10 punktów w skali Apgar i zdrowo się rozwija. Podczas naszej rozmowy jest wyciszony, ufnie spogląda w moją stronę, jakby wiedział, że to też historia jego życia. – Nasi dwaj synowie, szesnastoletni Dawid i Jan Paweł, są dla mnie i mojego męża całym światem. Mija druga rocznica od diagnozy, którą mi postawiono. Jeszcze nie potrafię zapomnieć słowa „rak” i może już nigdy nie zapomnę, choć wyniki pokazują, że jestem zdrowa. Moja choroba sprawiła, że zrozumiałam, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. Staram się nie wybiegać myślami za bardzo w przyszłość, aby nie utracić tego, co mogę przeżyć dziś. Codziennie dziękuję Panu Bogu za kolejny dzień, całą moją wspaniałą rodzinę – męża, który był jak skała, rodziców i teściów, którzy podtrzymywali na duchu i przytulali, gdy było źle. Rodzeństwo, przyjaciół, znajomych, kolegów i koleżanki z pracy, którzy wspierali mnie w tych trudnych momentach. Jestem wdzięczna Panu Bogu, że postawił na mojej drodze ks. proboszcza Roberta Mayera i ks. Wiesława Badaszka, którzy wspierali mnie modlitwą i dobrym słowem. Dziękuję za wspaniałych lekarzy, pielęgniarki, pracowników Fundacji Rak’n’Roll, śp. ks. Jana Kaczkowskiego, który pomógł nawiązać z nimi kontakt, oraz wszystkich tych ludzi, którzy sprawili, że w tamtym momencie było mi lżej. Choroba to niesamowity egzamin z życia i trudne doświadczenie – mówi pani Teresa. – Jednak czas mojej choroby był początkiem czegoś pięknego – nowego życia – dodaje.  

Anna Mazurek-Klein


„Pielgrzym” 2016, nr 21 (701), s. 22-23

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *