Śródpoście, garkotłuk, wielkopostne psoty…

Jakie zwyczaje towarzyszyły śródpościu? Na jakie psoty i psikusy pozwalano sobie w Wielkim Poście? Jakie znaczenie ma śpiew, wspólnota, rytuał? Które z praktyk ludowych mają przedchrześcijańskie korzenie?

REKLAMA


O przeżywaniu Wielkiego Postu w rozmowie z KAI opowiada Marta Domachowska, etnolog i edukatorka muzealna z Muzeum Etnograficznego im. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej w Toruniu.

Dawid Gospodarek (KAI): Właśnie jesteśmy w środku Wielkiego Postu, ten czas w polskich zwyczajach zwany był po prostu „półpościem”. Jak go obchodzono? Z czym się wiązał?

Marta Domachowska: Półpoście (Śródpoście) było tradycyjnym zwyczajem ludowym, przypadającym w dwadzieścia dni po Popielcu. W całej niemal Polsce nazywano je też „garkotłuk”. Przyjęło się obchodzenie go w czwartą niedzielę wielkopostną, którą w Polsce – niemal do połowy XX wieku określano mianem „śmiertelnej”, „śmiertnej”, „białej” lub „czarnej”. Ten jeden dzień i jedna noc wyglądała jak wynik przesilenia postnych obostrzeń: pokutny, pełen wyrzeczeń i zadumy charakter Wielkiego Postu, ustępował na chwilę miejsca mniej lub bardziej wyrafinowanym figlom i psotom. Towarzyszyła im niemała wrzawa.

KAI: Skąd nazwa „garkotłuk”?

– Nazwa „garkotłuk” pochodzi od zwyczaju rzeczywistego tłuczenia (dawniej w większości ceramicznych) naczyń służących do przygotowywania posiłków. Od śródpościa wielu czekał jeszcze surowszy post niż charakterystyczne dla tego okresu wiejskie menu: cienki żur, niekraszone kasze, groch lub ziemniaki z olejem lnianym czy śledź. Rezygnowano z ciepłych, a często w ogóle z gotowanych potraw, na znak czego pozbywano się garnków. Jak pisze Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej”, cytując ks. Kitowicza, obserwatora zwyczajów z czasów Saskich, młodzieńcy wykonywali jednak tę czynność w specyficzny sposób, dbając by garnek (wypełniony wcześniej suchym popiołem) pękł u stóp wybranej panny, obsypując ją czarnym pyłem. Proceder ten miał legitymizować okrzyk: „Półpoście, mościa panno!”. Na wsiach garnkiem takim uderzano o drzwi, okiennicę lub ścianę, powodując niemały bałagan i budząc śpiących powstałym hukiem i okrzykami: „Półpoście, półpoście!”.

KAI: Trochę jak takie wielkopostne kolędowanie, całkiem psotliwe. A u nas oburzają się niektórzy na halloweenowe psikusy…

– Do repertuaru figlarzy należało też nocne smarowanie okien słoniną lub wapnem, wciąganie na dachy domostw sprzętów używanych w gospodarstwach. Wyjęte z zawiasów ciężkie bramy przenoszono w odległe miejsca lub wieszano na drzewach. Pannom, którym nie udało się wyjść za mąż w karnawale, przyczepiano niezauważenie do tylnej części ubrania symboliczne „kloce” – kawałki drewna lub skorupki jaj. Przy tym chłopcy biegający po wsi, hałasowali drewnianymi kołatkami i terkotkami – nazywając to „wybijaniem półpościa”. Psotom i rejwachowi pobłażano mimo trwającego okresu postu, ponieważ zwiastowały zbliżający się wesoły i suty czas świąteczny. Oznaczały też, że pora rozpoczynać wielkie, wiosenne porządki.

KAI: W dzisiejszych okolicznościach zostało nam chyba tylko to ostatnie.

– Z konieczności pozostawania w domu wielu z nas właśnie myje okna i trzepie dywany. Dawniej na wsi porządki przedświąteczne oznaczały dużo większy wysiłek niż znane nam zabiegi, zatem zaczynano je już w tym momencie, żeby uwinąć się do Wielkiego Wtorku. W repertuarze każdej gospodyni było czyszczenie wyniesionych z domu mebli i bielenie świeżym wapnem ścian we wnętrzach, zwłaszcza w tzw. „białej izbie”, szorowanie podłóg i ścian zewnętrznych chałup. Podczas gdy mężczyźni i chłopcy zaczynali roboty w polu, np. pierwszą wiosenną orkę na św. Józefa („bruzda św. Józwa”), dziewczęta przygotowywały przydomowe ogródki i wnętrza, by godnie upiększyć je na święta. Białe ściany zdobiono lakmusowymi centkami lub szlaczkami, oklejano wycinankami, ramy świętych obrazów okalano girlandami z papierowych kwiatów. Wykonane z nich „rózgi”, czyli kompozycje ustawiano w donicach lub wazonach w „świętym kącie”, by podkreślić rangę tego szczególnego miejsca. Bardzo praco- i czasochłonne było także przygotowanie „pająków”, podwieszanych pod powałą misternych konstrukcji, które miały za zadanie nie tylko zdobić, ale także chronić domostwo przed działaniem niepożądanych sił, czemu służyć miała m.in. używana do tego i znana z takich apotropeicznych mocy słoma.

KAI: To też czas, kiedy zaczyna się wiosna…

– Śródpościu towarzyszyły praktyki mające na celu „wypędzenie zimy” oraz „przywołanie wiosny”. Rytualnie grzebano, palono lub topiono symbole zimy i śmierci (np. kukłę ze słomy), aby na jej miejsce wprowadzić symbole życia i wiosny. Zwieńczeniem rytuałów czwartej, „śmiertnej” niedzieli Wielkiego Postu było więc wprowadzenie do wsi ozdobionej, zielonej gałęzi, „gaika”. Niosły go dziewczęta śpiewając „Nowe latko maj – Boże szczęście nam daj!” albo „Mor ze wsi – lateczko do wsi!”.

KAI: To już ewidentnie przedchrześcijańskie zwyczaje.

– Kościół te jawnie pogańskie praktyki potępiał i zwalczał. Marzanna czy Śmiercicha, uosobienie zimy, śmierci, chorób, głodu, wszelkiego zła jest jednak znana do dziś. Ponadto zwyczaj niszczenia kukły słomianej, przywołujący w pamięci dawne ofiary przebłagalne, w nieco „zchrystianizowanej” wersji spotkać można do dziś w południowo-wschodniej Polsce. Postać Judasza, z naszyjnikiem ze srebrników, po odbyciu nad nim zbiorowego sądu, bywała zrzucana z wieży kościoła, bita, palona i topiona w Wielki Czwartek. Natomiast przedchrześcijański motyw „wiecznie zielonej” gałęzi – gwaranta życia, przypomni o sobie jeszcze wielokrotnie w ciągu roku obrzędowego, najwcześniej w… Palmową Niedzielę. Pragnienie złamania mocy śmierci na rzecz życia jest wszak wartością uniwersalną, tradycyjne społeczności ze swoim myśleniem magicznym, pragnęły mieć na ten przełom realny wpływ. Cała obrzędowość około wielkanocna, skumulowana w czasie wiosennej odnowy czy odradzania się świata po śmierci zimy, skupiona była wokół praktyk mających w tym pomóc i zdominowana symboliką związaną z pobudzaniem życia. Cykliczne pojmowanie czasu wpływało na dojmujące odczucie schyłku świata, wyczerpania się sił natury na przednówku. Otwierająca okres Wielkiego Postu Środa Popielcowa wpisywała się w ten porządek wyobrażeniowy, przybierając znaczenie końca czasu, zwiastuna kosmicznej katastrofy. Cykl odradzania świata mógł bowiem zostać zatrzymany. Post zawierał elementy oczyszczające, przygotowujące wiernych do wielkiego przełomu i przez swoje kolejne progi: Śródpoście, Niedzielę Palmową, Zwiastowanie Pańskie, a wreszcie Wielki Tydzień, prowadził nie do upamiętnienia wydarzeń świętych lecz do reaktualizacji misterium, którego przebieg – przez swój charakter przejścia ze śmierci do życia – miał realne znaczenie dla ich doświadczenia. Śmierć i Zmartwychwstanie było rzeczywistością przeżywaną hic et nunc, wchodzeniem w, jak pisze Eliade, święty czas początków, czas przesycony sacrum, zapewniający trwanie świata.

KAI: Dlaczego te wszystkie zwyczaje były aż tak trwałe?

– Dla ludu, którego byt zależał od powodzenia prac gospodarskich, a więc w dużej mierze od przyrody, zwyczaje wpływające na skuteczność wiosennego przełomu miały niebagatelne znaczenie. Dopełnienie ich dodawało pewności, że nowy cykl wegetacyjny przyniesie oczekiwane plony i wkrótce zakończy głód, który zaglądał w oczy wielu mieszkańcom wsi na przednówku, kiedy kończyły się wszelkie zapasy. Zielona gałąź, palmy wielkanocne, zdobienie jaj i pierwsze rezurekcyjne Alleluja, wszelkie działania związane z żywiołami ognia, wody i ziemi czy kolędowanie wiosenne przyjmują więc sens rytualnych praktyk, mających wpłynąć na przypieczętowanie nowego porządku. Skuć na nowo łańcuch Diabła, którego – zgodnie ze słowiańskim mitem kosmogonicznym – Bóg uwięził w podziemiach, a który ciągle dążąc do uwolnienia się, rozrywa swoje pęta aż do ostatniego ogniwa, powodując kosmiczny chaos. Trzeba podjąć działania magiczno-obrzędowe, a wtedy Bóg odpowiada pierwszym wiosennym piorunem i łańcuch zrasta się ponownie.

Kiedy nadchodziła Wielkanoc ze swoją doniosłością i obfitością (również w zakresie pożywienia), cała przyroda sygnalizowała już o zwycięstwie życia nad śmiercią. Dla włościanina ten przełom to na wielu poziomach doświadczenie niemal zmysłowe.

KAI: Zmysły rzeczywiście są mocno obecne w ludowej pobożności. Naprzeciw nim wychodzili duszpasterze, komponując np. nabożeństwa takie jak Gorzkie Żale.

– Sensualizm to jedna z cech religijności ludowej, szczególnie ujawniająca się właśnie w okresie wielkopostnych praktyk, kiedy męka Chrystusa i boleści Maryi postrzegane są jako szczególnie istotne aspekty misterium paschalnego, oferując możliwość współodczuwania, współprzeżywania tych – jakże ludzkich – doznań fizycznego bólu i matczynej żałoby, umożliwiając utożsamienie się z osobami świętymi, osobliwie z cierpiącymi Matką Boską i Chrystusem. Dobrze pokazują to zwyczaje Wielkiego Piątku, na Kaszubach rozpoczynanego praktyką „bożych ran”, nazywaną inaczej „płaczebóg”. Głowa domu uderzała stopy śpiących domowników cierniową gałązką, by uzmysłowić (sic!) obudzonym w ten sposób doniosłość Męki Pańskiej. W wiejskich chałupach zaczynał się czas przypominający żałobę po członku rodziny. Zatrzymywano zegary i zasłaniano lustra, jak wówczas, gdy w domu przebywały zwłoki zmarłego bliskiego. Jak najbardziej uzasadniony był także repertuar charakterystyczny dla Pustych Nocy, modlitewnego czuwania przy zmarłym. W sposób szczególny takie relacje z osobami boskimi obrazują rozbudowane, często dialogowane narracje pieśni wielkopostnych, które, choć często trafiały na wieś z pomocą oficjalnych czynników kościelnych, dobrze zadomowiły się pod włościańskimi strzechami.

KAI: Śpiew wydaje się bardzo ważnym elementem celebrowania codzienności, ale też świąt i wszelkich wydarzeń.

– Religijność miała dla ludu sens wspólnotowy, dopiero wtórnie dopracowaliśmy się indywidualizmu w tej materii. Słowo wyśpiewane miało znaczenie sprawcze, wspólny śpiew był przywoływaniem czasu początku, wchodzeniem w porządek wieczności, w czas święty. Treści pieśni wielkopostnych, ludowej biblii pauperum, zawierające bardzo szczegółowe i wielozwrotkowe opisy niesprawiedliwości, zelżywości, naigrawania i męki przeżywane były w sposób niemal cielesny poprzez odniesienie do własnych doświadczeń, szczególny rodzaj empatii i uczuciowości względem postaci świętych. To typowe dla ludowej religijności compassio, utożsamianie się z mitem, dążenie do konkretyzmu i autentyzmu przeżyć. Zawarta w pieśniach święta opowieść oferowała także wyniesienie do godności boskiej tego, co na świecie słabe, nieszanowane, co tłamszone, zelżone przez autorytety ziemskie, władzę. Wizja sprawiedliwego rozstrzygnięcia historii wszechświata przeciwstawiana potocznemu doświadczeniu niesprawiedliwości wobec najsłabszego, ubogiego mogła mieć funkcje kompensacyjne. Postaci mocne, do których kierowane są suplikacje na koniec każdej niemal pieśni o wstawiennictwo u Boga Ojca w sprawach grzeszników, jedynie pewni orędownicy w sprawach zabawienia, umacniali nadzieje eschatologiczne.

Śpiewano przez cały okres Wielkiego Postu podczas nabożeństw w kościołach, ale także – i może przede wszystkim – w gronach rodzinnych i sąsiedzkich. Tę praktykę na pewno warto odkurzyć w warunkach kwarantanny.


Źródło: https://ekai.pl/srodposcie-garkotluk-wielkopostne-psoty-tak-ongis-bywalo-rozmowa/
Fot. Walka karnawału z postem, Pieter Bruegel | Wikipedia

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *