– Jako duszpasterze i pasterze winniśmy głośno wyrazić nasz ból, żal, skruchę, wstyd i szczerą wolę nawrócenia. Wszystkie ciężkie grzechy zamiatane pod dywan, nabrzmiewają, są jak rana ukrywana pod brudnym opatrunkiem – ostrzega znany rekolekcjonista i przewodnik życia duchowego w tekście będącym reakcją na gorszące skandale w Kościele, z których kolejną falą dziś się spotykamy. Dalej o. Augustyn analizuje jakie patologie życia wspólnotowego są źródłami gorszących i przestępczych ekscesów, i wreszcie wskazuje na radykalne, zgodne z Ewangelią drogi uzdrowienia, których dziś potrzebuje Kościół w Polsce.
Dlaczego milczymy?
Obok skandali wykorzystania seksualnego małoletnich przez księży, mamy w ostatnim roku, kilka skandali homoseksualnych, o charakterze perwersyjnym i kryminalnym z przypadkiem zagrożenia życia i śmiercią. W takich sytuacjach wkracza policja i prokuratura. Wszystko to ma miejsce na plebaniach. Media szeroko informują o faktach. Nie ma tutaj potrzeby przytaczać szczegółów.
Mamy prawo mówić głośno o tym, co nas boli, z namysłem, z szacunkiem, w duchu miłości do Kościoła. Kościół potrzebuje dzisiaj naszej szczególnej troski i modlitwy, wbrew wszelkim skandalom. „Jeżeli wstydzilibyśmy się Kościoła, bylibyśmy nieludzcy tam, gdzie Bóg jest ludzki, wstydzilibyśmy się naprawdę samego Jezusa Chrystusa” (Karl Barth). Jeżeli Bóg nie wstydzi się nas mimo naszych grzechów, jak my możemy się wstydzić Kościoła, którego Głową jest Chrystus. Miłość do Kościoła nakazuje nam mówić prawdę o tym, co nas boli we wspólnocie Kościoła. Kościół jest wspólnotą grzeszników szukających zbawienia.
Skandale duchownych, o których mowa, bulwersują, boleśnie dotykają, bo ci, którzy obiecali Panu, że będą paśli Jego Baranki, zachowują się jak rozbójnicy i złodzieje. „Biada pasterzom Izraela, którzy sami siebie paśli! Czy pasterze nie powinni raczej paść trzody? […] Owiec nie pasiecie. Słabej nie wzmacnialiście, chorej nie leczyliście, skaleczonej nie opatrywaliście” (Ez 34,2-4).
Wierni odbierają nasze gorszące zachowania jako zdradę. Jakżeż mogą inaczej odczytać kapłańskie skandale ludzie młodzi, dla których kryterium autentyczności przekazywanych im wartości życiowych jest nasza wiarygodność? Nie zaczynajmy uzdrawiania zaistniałej sytuacji od oskarżeń. Jestem wewnętrznie przekonany, że dla wszystkich kochających Kościół „te sprawy” są źródłem wielkiego cierpienia, upokorzenia i bólu. Pasterze cierpią jako pierwsi. Ale wbrew cierpieniu jednak milczą.
Dlaczego milczymy? Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć w sumieniu każdy milczący. Milczymy my, księża, milczą nasi przełożeni. Ale gdy mamy jakieś nasze, jak nam się wydaje, „ważne sprawy” do załatwienia i potrzebne jest nam wsparcie wiernych, wypowiadamy się publicznie, piszemy listy, mówimy kazania. I dobrze. Oczekujemy wsparcia, a oni nam go udzielają. Ale kiedy „nasze baranki”, które powierzył nam Jezus, czują się zdradzone, oszukane, upokorzone doznanymi krzywdami, zgorszone, my uparcie milczymy.
Jestem wewnętrznie przekonany, że ludzie oddalają się od Kościoła nie tyle z powodu samych skandali, ale z powodu naszego milczenia. Jest ono znakiem, że stajemy po stronie sprawców a nie ofiar. Naszym milczeniem podważamy zaufanie wiernych. To z powodu braku zaufania wiernych w naszych parafiach jest coraz mniej ministrantów. Rodzice boją się nam powierzać swoich synów. Sam słyszałem wielokrotnie zdanie matki czy ojca: „Lepiej będzie dla niego, żeby się nie kręcił koło księży”.
Nasze milczenie wielu wiernych odczytuje jako przejaw naszego nieczystego sumienia. Widocznie mamy coś do ukrycia, czegoś się obawiamy. Wierni wiedzą, że milczymy, ponieważ sami nie rozumiemy tej sytuacji, nie wiemy jak do niej podejść, jak ją rozwiązać. Milczymy, bo nie wiemy, co powiedzieć. My księża i nasi przełożeni, jesteśmy tak samo bezradni wobec bulwersujących skandali księży, jak oni. Nie chodzi jednak, aby wiernym cokolwiek wyjaśniać, tym mniej, by się przed nimi usprawiedliwiać. Im chodzi o to, byśmy podzielili się z nimi naszym bólem, wewnętrzną skruchą, wiarą i miłością do Chrystusa i Kościoła. Jeżeli nie wiemy, co powiedzieć, czytajmy z uwagą papieskie listy, homilie, przemówienia skierowane do Kościołów zranionych grzechami wykorzystania seksualnego małoletnich przez księży.
Odwaga pasterska papieży
Stolica Apostolska, z całą pokorą, posłużyła się pojęciem włoskiej mafii: „omertà” na określenie naszego kościelnego milczenia w sprawie krzywd wyrządzonych małoletnim przez księży. My milczymy, ale szeroko o każdym skandalu mówią media. Apostołowie nie wstydzili się mówić o zdradzie Judasza i zaparciu się Piotra. Przy całej zwięzłości języka Ewangelii, zdrada Judasza i zaparcie się Piotra zostały szeroko opisane. Jako duszpasterze i pasterze winniśmy głośno wyrazić nasz ból, żal, skruchę, wstyd i szczerą wolę nawrócenia. Wszystkie ciężkie grzechy zamiatane pod dywan, nabrzmiewają. Są jak rana ukrywana pod brudnym opatrunkiem. Ukrywamy to, co nas kompromituje, zawstydza, do czego ciężko się przyznać.
Jak należy zachować się wobec skandali duchownych dają nam przykład Benedykt XVI i Franciszek: odwiedzają zranione wspólnoty Kościoła, spotykają się z ofiarami, wyrażają szczerze skruchę, pokornie przepraszają Boga, wzywają wiernych do ekspiacji. W taki sposób dają świadectwo miłości do Kościoła.
Jezus, Głowa Kościoła, oczekuje od nas takiej właśnie postawy. Dlaczego w Polsce w czasie odwiedzin pasterskich biskupa w parafiach zranionych krzywdą małoletnich wyrządzoną im przez duchownych, nie pada – choćby kilka zdań – współczucia, skruchy, umocnienia? A po wizycie pasterza ofiary wykorzystania seksualnego przez księży piszą w mediach społecznościowych o swoim bólu, bez ukrywania swojej tożsamości. To krzyk rozpaczy ciężko zranionego dziecka, któremu żałuje się choćby kilku zdań zrozumienia dla jego bólu. Wierni nie gorszą się, gdy w ich obecności przepraszamy Boga za grzechy nasze i naszych współbraci. Oni gorszą się naszym milczeniem. Z powodu naszego milczenia, wielu oskarża nas o współudział w grzechu.
Szczere, pokorne słowo współczucia ze strony pasterzy i duszpasterzy do zranionych skandalami księży wspólnot, ratuje Kościół. Wierni mają prawo do naszych słów współczucia, pociechy, wiary i miłości. Skandal, który zdarza się w jednej diecezji dotyczy całego Kościoła w Polsce. Wierni nie utożsamiają księdza gorszyciela z diecezją czy zakonem. Słowo w sprawie skandali seksualnych księży skierowane do całego Kościoła w Polsce w imieniu wszystkich pasterzy i duszpasterzy, byłoby ogromną pomocą i umocnieniem ich wiary i miłości do Chrystusa i Kościoła. Gdy jeden członek cierpi, całe ciało cierpi – mówi św. Paweł (1Kor 12,26). Kościół płocki czy sosnowiecki nie jest w niczym gorszy od żadnego innego Kościoła lokalnego, a kto jest bez grzechu niech rzuci pierwszy kamień.
Bolesna prawda przyjęta ze skruchą wobec Boga, wypowiedziana szczerze i z miłością, to pierwszy fundamentalny środek leczniczy dla zranionych wspólnot. Nie zmienimy obecnej sytuacji kościelnej w Polsce w jakiś sposób magiczny. Jesteśmy często bezradni wobec naszych własnych słabości, a tym bardziej wobec grzechów i deprawacji naszych braci. Nawrócenie jest bardzo wymagające. „Biorąc pod uwagę bezradność człowieka wobec surowych wymogów miłości «agapē» […] trzeba pogodzić się z niewystarczalnością ludzkich sił moralnych” (Paul K. Moser). Nasze wewnętrzne godzenie się z zaistniałą sytuacją w Kościele wymaga od nas budowania głębokiej intymnej więzi z Głową Kościoła – z Jezusem.
Odpowiedzialność za dopuszczenie do kapłaństwa
Istotnym środkiem leczniczym kapłaństwa służebnego, jest najwyższa odpowiedzialność w rozeznaniu zdatności do seminarium, a później do przyjęcia święceń kapłańskich. Skandale, jakich jesteśmy świadkami, to nierzadko gorzki owoc nieodpowiedzialnych decyzji o dopuszczeniu do święceń kapłańskich osób z głębokimi problemami. Kościół płaci wysoką cenę za brak rozeznania przy dopuszczaniu do święceń. Ks. Andrzej Kobyliński w kontekście ostatniego skandalu pisze: „Wysyp takich historii w najbliższych latach jest dopiero przed nami. […] Wiem co działo się w seminariach diecezjalnych i zakonnych w Polsce na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat i kogo dopuszczano do święceń kapłańskich”. Sam byłem świadkiem bardzo problematycznych moralnie pojedynczych decyzji o dopuszczeniu czy nie dopuszczeniu do święceń kapłańskich, w których uprzedzenia, urazy czy też znajomości odgrywały niemałą rolę.
W pierwszych latach dwutysięcznych dawałem rekolekcje w seminarium w Pradze. Było ono ośrodkiem formacji dla kilku diecezji czeskich. Seminarium liczyło wówczas ponad siedemdziesięciu alumnów, ale połowa z nich to byli klerycy usunięci z Polskich seminariów. Wobec ich konfliktowej postawy moderatorzy mówili o nich „spadochroniarze”. Biskupi czescy wobec braku powołań przyjmowali ich i wysyłali do Pragi. Ale zmiana miejsca nie zmienia przecież człowieka. Z czasem jednak rektor stanowczo odmówił biskupom przyjmowania kleryków usuniętych z polskich seminariów, wbrew „dobrym opiniom”, jakie przywozili z Polski. „Do nas się nie nadajesz, ale nie będę ci zamykał drogi do kapłaństwa”. To antyprzykład. I to nie było uczciwe.
W ostatnich dziesięciu latach w Polsce zrezygnowało z kapłaństwa dziesiątki, a może i setki bardzo młodych księży, dwa – trzy lata po święceniach. Każda sytuacja jest inna, dramatycznie trudna. Ale mimo wszystko rodzi się pytanie, jakie było rozeznanie przy dopuszczeniu tych osób do święceń. Wobec narastającego braku kapłanów jesteśmy kuszeni, by dopuszczać do kapłaństwa ludzi niedojrzałych, nieodpowiedzialnych czy też zachowujących się niemoralnie.
Trwających w grzechu upominaj
„Przełożeni kościelni nie reagowali na skandale. Czy to dowód na siłę lobby homoseksualnego, które jest na tyle wpływowe, że paraliżuje to przełożonych kościelnych?”
Myślę, że jest to błędne przypuszczenie. Nie sądzę, aby lobby homoseksualne miało w szeregach kapłańskich aż taką siłę. Księża homoseksualiści mają tyle siły, ile im przyznajemy naszą biernością i milczeniem. Zbyt dużo w naszych szeregach zamaskowanej tolerancji dla zła w najgorszym znaczeniu tego słowa. Głębokiego praktykowanego homoseksualizmu tak naprawdę nie da się ukryć. Koledzy i całe otoczenie często dobrze zna tych ludzi. Najgorszy rodzaj księży aktywnych homoseksualistów to ci, którzy prowokują młodszych i słabszych psychicznie współbraci, szczególnie wtedy gdy sami piastują jakieś ważne urzędy kościelne. Nawet gdyby to były tylko pojedyncze osoby, krzywdy wyrządzonej Kościołowi nie da się wyrazić. Przełożeni zwykle reagują dopiero wówczas, gdy wybucha skandal, a sprawa staje się publiczna.
W kontekście nagłośnionych skandali seksualnych księży, brukowe media szczegółowo nieraz informują, kto wiedział i co wiedział o zachowaniu gorszyciela. Brak szczerych braterskich relacji, nieufność, a nade wszystko brak dyskrecji w środowisku, zwłaszcza osób odpowiedzialnych, utrudnia często szczere braterskie upomnienie. „Trwających w grzechu upominaj w obecności wszystkich, żeby także i pozostali przejmowali się lękiem” (1Tym 5,20) – pisze Apostoł Paweł do Biskupa Tymoteusza. Często gorszące praktyki naszych współbraci są nam dobrze znane, ale poprawność polityczna środowiska, lęk o siebie, każą nam milczeć: „Nie będę mu szkodził. Nie będę mu psuł dobrej opinii”. Fałszywa troska o siebie bywa wtedy ważniejsza, od krzywdy wyrządzanej wspólnocie Kościoła.
Grzechy seksualne są szóste
W opisie skandali z udziałem księży koncentrujemy się na elementach seksualnych tylko dlatego, że tkwimy w błędnej optyce moralnej, przejętej z przeszłości, gdzie grzechy seksualne, a tym bardziej homoseksualne, odbierane były jako najbardziej kompromitujące, szczyt zepsucia i demoralizacji. A gdy dodamy w tym kontekście biblijne nazwy dwu miast, Sodomę i Gomorę, oczywistym staje się, jaki grzech jest najgorszy.
Tymczasem w duchowości obu objawionych religii wszystko zaczyna się od przykazania miłości: „Słuchaj Izraelu. Będziesz miłował…”. Istotą skandali jest zdrada w miłości, „odmowa kochania Boga” (Benedykt XVI), deprawacja moralna, cynizm, przemoc wobec małoletnich, bezbronnych, ubogich. Nadużycie władzy i sumienia jest równie ciężkim grzechem i mają one miejsce często w kontekście wykorzystania seksualnego. Kiedy człowiek znieprawi swoje sumienie, przyznaje sobie prawo do krańcowego egoizmu. Św. Teresa od Jezusa mówi, że gdy człowiek żyje w grzechu ciężkim, należy się obawiać nie tego, co już uczynił, ale tego, co może jeszcze uczynić”.
Może spotkać nas nie tylko wysyp skandali homoseksualnych, ale także „wysyp skandali kapłańskich „z udziałem kobiet” wykorzystywanych również cynicznie i bezwzględnie. To nawet bardziej prawdopodobne. Reakcja skrzywdzonych kobiet w Kościele obnażyła już wielu znanych i „zasłużonych” duchownych.
Seksualizowanie moralności chrześcijańskiej w praktyce duszpasterskiej prowadzi do patologii duchowości. Każdy człowiek ma określone potrzeby i skłonności seksualne. Takimi nas stworzył Bóg. Ojcowie Pustyni wyrażali wyjątkowe zrozumienie dla mnichów, którzy czuli się nękani przez ducha nieczystości. Mówili kuszonym, że wszystkie pokusy są pokarmem duszy. W jednym z apoftegmatów, pewien abba proponuje swojemu duchowemu synowi udręczonemu przez nieczyste pokusy, że będzie się modlił, by Bóg uwolnił go od nich. Ale on nie wyraził zgody: „Jakże ja mógłbym się zbawić bez pokus, skoro nasz Pan był poddany kuszeniu”.
Koncentracja na myślach, pokusach, czy też skłonnościach seksualnych, jakie by one nie były, prowadzi często do obsesji. Chorobą osób homoseksualnych są obsesje rozwijane, a nie same „naturalne skłonności”. Osoby o skłonnościach homoseksualnych są wezwane do życia w czystości, jak wszyscy inni, a praktyka duszpasterska pokazuje, że są do tego zdolne. To nie homoseksualność jako taka jest problemem, ale postawa moralna.
Autorzy natchnieni nie kryją grzechów seksualnych opisywanych bohaterów, ale nigdy się na nich nie koncentrują. Prorok Natan nie oskarża Dawida najpierw o cudzołóstwo z Batszebą czy morderstwo jej męża, ale o zdradę Boga: „Czemu zlekceważyłeś słowo Pana popełniając to, co jest złe w Jego oczach?”. Perwersyjność zachowań seksualnych, niezależnie od skłonności, rodzi się z obsesyjności o charakterze kompulsywnym, którym osoba uzależniona od seksu, a niekiedy także od alkoholu i narkotyków, się poddaje.
Intymna miłość do Jezusa
Wszystkie zdrady, te wielkie i te małe, kapłańskie i niekapłańskie, mają jedno źródło: w zdradzie Chrystusa. Tę właśnie zdradę Jezusa w naszym kapłańskim gronie przywołał z bólem kard. Joseph Ratzinger w Koloseum, na trzy dni przed śmiercią Jana Pawła II. Dobrze znamy te słowa: „Ile brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia! […] Zdrada uczniów, niegodne przyjmowanie Jego Ciała i Krwi jest z pewnością największym bólem Zbawiciela, który przeszywa Mu serce”.
Żyjemy w cywilizacji „łamanego słowa”. Dane słowo w przyjaźni, w małżeństwie, w celibacie, w biznesie, w polityce często nic nie znaczy. Zdradę wobec Boga człowiek przenosi na zdradę w relacjach międzyludzkich. Oto najgłębsze źródło wszystkich zdrad, kościelnych i niekościelnych. W naszych refleksjach o nadużyciach seksualnych duchownych wobec małoletnich brakuje nieraz centralnego tematu: zdrady, która – gdy jest powtarzana – przeradza się w trwałą patologię.
Ewagriusz z Pontu mówi, że człowiek pobożny, który zajmuje się sprawami religijnymi, a jednocześnie pogrąża się w swoich pożądliwościach, nie może pozostać wolny od szaleństwa. Sednem wszystkich skandali w Kościele jest wykorzystywanie posługi religijnej do zaspokajania pożądliwości oczu, ciała i pychy żywota. Oto istota patologii duchowości w życiu księży i zakonników. Czy imprezy homoseksualne kończące się zagrożeniem życia czy też śmiercią młodego człowieka nie są szaleństwem? Brakuje słów na wyrażenie bólu i oburzenia.
Bez intymnej miłości do Jezusa, codziennego zapierania się siebie, prawości sumienia, ascezy, niemożliwe jest hojne, prawe i służebne kapłaństwo. W naszym wychowaniu do pierwszej komunii, bierzmowania, małżeństwa, kapłaństwa jest za dużo formy (formacji), a za mało komunii, miłości, fascynacji, mistyki.
Nasze życie duchowe szybko marnieje, gdy nasze posługi kapłańskie spełniamy jedynie z obowiązku inspirowanego „lękiem i poczuciem winy”. To Miłość Jezusa sprawia, że nasza odpowiedzialność kapłańska jest odpowiedzią na Jego miłość. Intymna miłość do Jezusa to tak naprawdę jedyny radykalny środek leczniczy dla wspólnoty Kościoła.
O. Józef Augustyn
***
Powyższy tekst o. Józefa Augustyna został napisany w odpowiedzi na pytania przesłane przez KAI, a powodowane kolejnymi falami skandali seksualnych z udziałem duchownych w diecezji sosnowieckiej a ostatnio płockiej. Skandali, które stawiają wiele znaków zapytania co do wewnętrznych, patologicznych mechanizmów obecnych w kościelnej wspólnocie i wołają o wskazanie dróg wyjścia i rozwiązywania problemów:
– Jak my – jako zwykli wierni – powinniśmy zachować się w takich sytuacjach, kiedy widzimy olbrzymie problemy natury moralnej wśród duchowieństwa. Czy milczenie w takiej sytuacji nie jest grzechem? Co zatem powinniśmy robić jako wierni zatroskani o Kościół?
– To, co obserwowaliśmy na terenie diecezji sosnowieckiej, a obecnie w Drobinie, były to homoseksualne imprezy organizowane przez księży na plebaniach. Nikt na to – z przełożonych kościelnych, ani na poziomie proboszczów ani biskupów – nie reagował odpowiednio wcześnie. Czy to dowód na siłę lobby homoseksualnego, które jest na tyle wpływowe, że paraliżuje to przełożonych kościelnych?
– Ojcze, liczymy na refleksję w związku z tym, co się stało w ostatnich dniach w diecezji płockiej. Trzeba szukać jakichś radykalnych środków leczniczych dla naszej kościelnej wspólnoty.
Źródło: https://www.ekai.pl/jaki-jest-jedyny-skuteczny-srodek-leczniczy-dla-wspolnoty-kosciola-refleksja-o-jozefa-augustyna-sj/
Fot. Mateusz Jagielski/East News