W rytmie hip-hopu – rozmowa z ks. Jakubem Bartczakiem, raperem

Najprawdopodobniej najlepszy raper wśród polskich księży i jedyny ksiądz wśród polskich raperów.  Jego piosenka „Wolność” została okrzyknięta chrześcijańskim hitem 2014 roku. Ks. Jakub Bartczak – jak sam mówi – do seminarium poszedł jako ziomek z osiedla. Dziś jest wspaniałym duszpasterzem młodzieży i wikarym w parafii w Sulistrowicach na Dolnym Śląsku. O hip-hopie i nie tylko opowiada Mai Przeperskiej.

REKLAMA

– „Rapujący ksiądz na luzaku, ale konserwatysta, który po prostu wierzy w Boga” – tak ksiądz lubi o sobie mówić. To do pogodzenia?

– Zdecydowanie! Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ktoś, kto się kieruje chrześcijańskimi zasadami, już na starcie uznany jest przez świat za konserwatystę. Paradoksalnie właśnie te zasady tak naprawdę dają wolność. Ja to odkryłem już dawno temu, bo im bardziej się od nich oddalałem, tym bardziej byłem zniewolony. Począwszy od zwykłych, codziennych słabostek, a kończąc na duchowości. Te twarde zasady dają mi radość i prawdziwe szczęście.

– Dobrze, dobrze. Ale to, że jest ksiądz „jedynym koleżką, który nawija w sutannie” jest dość oryginalne i odbiegające od wizerunku poważnego księdza, mówiącego do wiernych z ambony…

– No tak… ja nawet pracę magisterską pisałem o hip-hopie (śmiech). Ta muzyka cały czas towarzyszyła mi jeszcze w seminarium. Potem chciałem się od tego odciąć i w pełni poświęcić pracy duszpasterskiej, Bogu. Przyznam się, że księdzem zostałem sam dla siebie, po prostu bardzo tego chciałem i to jest moja droga. Pragnąłem też wiarą zarażać ludzi. To, że rap jest obecny teraz w moim życiu, odbyło się na zasadzie rachunku sumienia i wynikało z pytania: czy zrobiłem wszystko, czy podzieliłem się wszystkim, co mam, by zaprosić ludzi do Boga, by sprawić, by byli przepełnieni wiarą. Wychodząc z takiego, a nie innego środowiska, pomyślałem, że jestem po prostu zobowiązany, by ewangelizować właśnie poprzez rap, że tak też można głosić chwałę Boga.

– Jednak wrócił ksiądz do rapowania dopiero kilka lat temu.

– To prawda. Księdzem jestem już prawie dziesięć lat. Na początku mojej drogi kapłańskiej chciałem podejść do tego na poważnie, maksymalistycznie. Prawda jest taka, że do samych święceń nie byłem pewien, czy tym księdzem zostanę – przecież nigdy wcześniej nim nie byłem i dopiero, kiedy nim zostałem, przekonałem się, jak to jest, i że właśnie to jest moje powołanie. W to wrosłem i bardzo mocno zdążyłem się z tym utożsamić. Wcześniej byłem po prostu hip-hopowcem.

Może o tym często się nie mówi, ale formacja, dorastanie do bycia księdzem często boli, wymaga wielu wyrzeczeń, gotowości, by zostawić wszystko. W Piśmie Świętym są fragmenty mówiące o tym, że właśnie na tym polega powołanie. Czułem wewnętrznie, że chcę wiedzieć, kim jestem. Mieć o tym mocne przekonanie. Porzuciłem więc rap. Przekonałem się, że Pan Bóg tym wszystkim mądrze kieruje. By na nowo powrócić do tworzenia, musiało minąć trochę czasu. Po pięciu latach byłem w stanie odpowiedzieć komuś na pytania, dlaczego jestem księdzem, po co to robię, czemu jestem tu, gdzie jestem i o co mi chodzi w życiu. Ja już to po prostu wiem, dlatego dziś jestem w stanie się wygłupiać dla Pana Boga.

– I gdy tylko ksiądz powrócił do muzyki – pierwszy singiel „Pismo Święte”  od razu odniósł wielki sukces – setki tysięcy odsłon na youtubie.

– Celowo wybrałem taki tytuł, by od razu było wiadomo, o czym to jest. A jest o tym, że warto czytać Pismo Święte. Prosty przekaz. Poza tym ja to tak trochę na próbę i z ciekawości nagrałem. Uświadomiłem sobie, że w Internecie nie było za dużo filmów, nawet takich krótkich teledysków do wykorzystania na katechezie, które by się do tego nadawały i które mówiłyby o wartościach chrześcijańskich i ważnych sprawach. Dzięki temu, że mam kolegów ze środowiska hip-hopowego, byłem w stanie coś takiego zrobić. Moi koledzy też tego bardzo chcieli i mnie do tego namawiali.

– I chyba trochę niechcący wyszedł z tego hit.

– Zdecydowanie niechcący (śmiech). Aż sam jestem zaskoczony, bo te moje projekty spotkały się właściwie z jednoznacznie pozytywnym odbiorem. Pomijając tych, którzy tak generalnie nastawieni są anty (śmiech). Ukazała się też w tym dzięki temu jedna, ważna rzecz – ludzie mają problem, żeby fizycznie spotkać się z księdzem, tak po prostu z nim porozmawiać. Brakuje im zwykłych, prostych spotkań. Dostałem dużo listów, które o tym mówiły. Ktoś pisał, że chciałby wrócić do Kościoła, ktoś inny, że zainspirowała go ta muzyka itd. Dla mnie to było wielkie zaskoczenie! Jako ksiądz starałem się robić wiele – według mnie – ciekawszych rzeczy, bardziej wartościowych, ambitniejszych, i że akurat ta forma do ludzi przemówi – o tym nigdy bym nie pomyślał. A jednak. 

– Bo jest zupełnie wyjątkowa. Poza tym ewangelizacja to takie „duże” słowo, a ludzie może wolą czasem proste rozwiązania?

– Wydaje mi się, że ewangelizacja odbywa się w bardzo różnorodny sposób i powinna się opierać o to, jacy jesteśmy i jakie Pan Bóg daje nam talenty czy wrażliwość. Pewnie św. Piotrowi łatwiej było ewangelizować wśród rybaków niż św. Mateuszowi, który był celnikiem, temu pewnie było prościej wśród celników, tak samo św. Paweł – obywatel rzymski – mógł iść do Rzymian. Podobnie pewnie było w moim przypadku. Pan Bóg wymyślił, że to jeden z tych hip-hopowców i największy luzak pójdzie do seminarium, a potem zostanie księdzem… (śmiech).

– Po singlu „Pismo Święte” wydał ksiądz jeszcze dwa albumy: „Powołanie” i „Po prostu wierzę”. Jakie utwory znalazły się na tych płytach?

– To bardzo charakterystyczne granie, które różni się od typowej muzyki chrześcijańskiej. W takim sensie, że ja nie jestem „normalnym” człowiekiem i moje życie księdza też jest dosyć „nienormalne” – po prostu dotyczy bardzo mocno Pana Boga. Moje życie to w stu procentach Pan Bóg i te albumy mówią tylko o Nim.

– Jak to ksiądz wymyślił, że to nie jest ani przez sekundę nudne? Wręcz przeciwnie – chce się więcej.

– W kwestii producenckiej i muzycznej – mam bardzo utalentowanych kolegów, to ich zasługa, że te albumy brzmią tak, jak brzmią. Oni są dziś polską czołówką w tej branży. Myślę też, że ciutkę talentu do tego mam i ja (śmiech).

– Ale tylko ciutkę…

– No tak… a poza tym to jest moja pasja, moje hobby. Gdzieś na samym początku mojej przygody z hip-hopem, gdy byłem nastolatkiem, mieliśmy z moim bratem taką stylistykę i gust, że zawsze przemawiało do nas to, co wesołe. Ten hip-hop, nawet z końca lat dziewięćdziesiątych, tworzony przez nas i ten, którego słuchaliśmy, był bardzo ludzki, nie zgłębialiśmy się w jakąś awangardę, miała to być po prostu wesoła muzyka. Coś, co człowieka podnosi na duchu.

– I pewnie to był między innymi jeden z powodów, dla których utwór „Wolność” został wybrany premierą roku 2014.

– Na tę piosenkę złożyło się kilka elementów. Mój kolega, z którym zrobiłem ten utwór, jest muzykiem. I zawsze mnie przekonywał, że moje pomysły całkowitego zrezygnowania z muzyki wcale nie są trafione. Pomyślałem, że skoro znowu powróciłem do rapu, to warto byłoby mieć z tego chociaż jakąś pamiątkę, że coś razem zrobiliśmy. To miało być tylko i wyłącznie dla nas. Z tą naszą piosenką poszedłem do kolegów ode mnie z podwórka i jeden z nich, z którym znamy się od dzieciństwa,
a jest wybitnym producentem hip-hopowym, zrobił z tego coś naprawdę dobrego. Gdy ludzie tego posłuchali, myśleli, że muzyka jest ściągnięta ze Stanów Zjednoczonych, a to w stu procentach nasza rodzima produkcja (śmiech). I pomyśleć, że miała to być zwykła podwórkowa pamiątka…

– Stała się czymś więcej.

– Byliśmy w szoku. Na pewno nikt takiego sukcesu się nie spodziewał.

– Ma ksiądz jakieś ulubione wersy?

– Oczywiście. Na przykład to: Każdy chce żyć suwerennie, jest to w tobie, jest to we mnie, każdy chce żyć suwerennie, niezmiennie, tylko z Panem prawdziwe szczęście.

Z kolei moim ukochanym fragmentem Pisma Świętego jest fragment o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, kiedy spotyka się ze św. Piotrem i pyta: „Czy mnie kochasz?”. Pyta go o to aż trzy razy! To najbardziej romantyczny fragment, mówiący o tym, że Pan Jezus nie wyrzuca św. Piotrowi jego potknięć, ale powierza mu coś tak wielkiego, jak bycie Głową Kościoła. Ta scena pokazuje, jaki jest Bóg.

– Czyli jaki? Bo o tym też ksiądz śpiewa.

– Taki, który przede wszystkim kocha i z miłością czeka. Daje nam wolność i w tej wolności chce, byśmy też na tę Jego miłość odpowiadali… i przede wszystkim się nią zachwycali.

– A czy hip-hop to dobry sposób, by zainteresować wiarą młodzież, dzieci, których uczy ksiądz w szkole?

– Nie jestem wielkim znawcą, ale wydaje mi się, że podstawową rzeczą jest to, by lubić ludzi. Jeżeli lubi się ludzi, przebywanie z nimi i budowanie relacji sprawia przyjemność i frajdę, wtedy jest baza. Poza tym warto być kreatywnym i otwartym, chcieć z nimi rozmawiać. Wtedy każdy na miarę swojego talentu, zdolności odkrywa swój sposób na to, aby prowadzić lekcje religii, aby budować relację, bo religia jest dość specyficznym i wymagającym przedmiotem.

– Jak ksiądz sobie radzi z tą młodzieżą?

– Staram się. Chociaż przyznam, że spotkałem w swoim życiu lepszych katechetów ode mnie. Mam na przykład znajomą siostrę, która jest najlepszą katechetką, jaką w życiu widziałem! Potrafi być wymagająca, ale jest też najbliższym przyjacielem. I potrafi słuchać. Potrafi też prowadzić – być tą, która jest przewodnikiem.

– Swoje raperskie zacięcie wykorzystuje ksiądz czasami też na swoich lekcjach…

– Oczywiście. Zdaje to egzamin, ale nie w nadmiarze. Może być to jedno z narzędzi, ale tak, by się nie przejadło, na religii musi być ciekawie. Wszyscy wiedzą, że jestem rapującym księdzem, przez co ten pierwszy kontakt z młodymi ludźmi jest łatwiejszy, bo mnie kojarzą, ale później liczy się to, jakim się jest człowiekiem.

„Pielgrzym” 2017, nr 1 (707), s. 22-24

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *