O ascezie, heroizmie moralnym i młodości

To właśnie poświęcenie małych rzeczy dla osiągania wielkich wartości i ukierunkowanie na miłość są głównymi znamiennymi cechami wyznaczającymi kierunek ascezy chrześcijańskiej (ks. prof. Walerian Słomka, KUL).

REKLAMA


Zapytałam młodych, uczących się ludzi – co sądzą na temat ascezy, czy to pojęcie odnosi się w jakikolwiek sposób do ich życia, czy też pozostaje pośród pojęć aktualnych i żywych wyłącznie w dawno minionych czasach.

Oto kilka wypowiedzi na ten temat: Asceza, asceta…
Te słowa nie przemawiają do mnie żadną aktualną treścią. Przypominają mi jakieś nudne lekcje o średniowieczu, podczas których tęskniłem tylko za tym, żeby wreszcie się skończyły i można było wyrwać się ze szkoły. Nie potrafiłbym przymierzyć moich planów życiowych do takiej perspektywy, która zakłada wyrzeczenia, ofiary, rezygnację z cieszenia się życiem, również z jego dobrami materialnymi. Nie, na pewno nie zostanę ascetą. (Marian)

Sądzę, że źle pani trafiła z tym pytaniem, a już na pewno nie powinna pani pytać o ascezę kogoś, kto właśnie robi zakupy w hipermarkecie. Po pierwsze – nie mam czasu na rozmowy, bo wyskoczyłem tylko na chwilę z pracy, po drugie – dziś większość ludzi uznałaby ascetę za dziwaka, kogoś niezrozumiałego, może nawet chorego psychicznie… A to, że ja tak dużo pracuję, że może nawet jest to jakieś poświęcanie się, to przecież robię to po to, żebym w przyszłości miał mieszkanie, samochód i takie życie, jakie sobie wymarzyłem. (Andrzej)

Trudno wyobrazić sobie jak człowiek wolny, żyjący w świecie współczesnym, wykształcony mógłby dobrowolnie wyrzec się dóbr materialnych, żyć w odosobnieniu, nie cieszyć się życiem i wciąż się umartwiać. Dlatego wielu ludziom asceza może kojarzyć się z czymś dziwnym. Ale przecież dzisiejszy asceta to nie musi być ktoś, kto się umartwia, żyje na pustyni, skazuje się na cierpienie, biczuje, żywi szarańczą. Dzisiejszy asceta – moim zdaniem – zbliża się do Boga poprzez modlitwę, pomoc chorym i ubogim. Dlatego dla mnie asceta nie jest nikim dziwnym ani chorym, tylko kimś altruistycznie nastawionym, kto potrafi żyć dla innych ludzi, opowiedzieć się po właściwej stronie, bronić słabszych i żyć moralnie. (Bożena)

Jeśli masz dwie drogi
Jeden z najwybitniejszych polskich poetów współczesnych Zbigniew Herbert, autor między innymi tomu „Przesłanie pana Cogito”, sformułował w swojej twórczości postulat heroizmu moralnego i – co ważne – dał mu świadectwo swoim życiem. W wywiadzie udzielonym w latach 70. ub. wieku czasopismu „Polityka” powiedział: „Wymyśliłem sobie taką praktyczną, prywatną, moralną dyrektywę: jeśli masz dwie drogi do wyboru, wybieraj zawsze drogę trudniejszą dla ciebie”.
Zasada ta, jak i wiele innych moralnych zasad wyznawanych przez poetę, znajdowały potwierdzenie w jego życiu i biografia Herberta fascynuje dziś nie mniej niż jego twórczość.
Wierność sobie, odwaga cywilna, bezkompromisowość etyczna, odrzucenie kariery na znak protestu przeciwko zakłamaniom systemu komunistycznego; życie na granicy ubóstwa, świadomy wybór istnienia samotniczego, na marginesie środowisk twórczych – czy to wszystko nie było rodzajem świeckiej ascezy, czy nie było wołaniem poety na pustyni etycznej, jaką zafundowano nam w czasach ludowej demokracji?
W innym wywiadzie Herbert powie: „Do źródeł płynie się zawsze pod prąd, z prądem płyną śmiecie”. Przypomnijmy zatem – ten świetnie wykształcony polonista i wyrafinowany znawca sztuki, filozof, poeta (studiował w czasie wojny na konspiracyjnym Uniwersytecie Jana Kazimierza, po wojnie na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, na wydziale prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, uczył się ekonomii w Akademii Handlowej oraz filozofii pod kierunkiem prof. Henryka Elzenberga w Toruniu), choć wielokrotnie namawiany – nigdy nie objął żadnej z tak zwanych ciepłych posad, mimo że opiekuńcza władza ludowa kusiła go niejednokrotnie. Nie wstąpił do prorządowego Stowarzyszenia PAX, wystąpił – ze względów moralnych – ze Związku Literatów Polskich. Otrzymał wówczas nakaz objęcia posady prokuratora wojskowego. Miał odwagę odmówić i tułał się po kraju, biedował, chwytając się najprostszych dorywczych prac, między innymi w Inwalidzkiej Spółdzielni Emerytów Nauczycieli, w Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego, zarabiał też jako płatny krwiodawca…
Poeta mówiąc w wywiadzie o pływaniu z prądem lub pod prąd, ironizował w charakterystyczny dla siebie sposób: „Pływanie pod prąd wyrabia mięśnie”.

Wymagajcie od siebie
Było to 18 czerwca 1983 roku w Częstochowie, w ciepłe bezwietrzne popołudnie. Trwał Apel Jasnogórski, w którym uczestniczył Ojciec Święty Jan Paweł II. Biała papieska sylwetka na wzniesieniu, a na Jasnogórskich Błoniach morze ludzi – w większości młodych, zapatrzonych, zasłuchanych, chłonących każde słowo. Papież przemawiał do młodzieży, rozważał ważkie sprawy związane z ich życiem, mówił co w życiu jest warte zachodu, o co należy walczyć. Nie było w tych rozważaniach polityki, było za to niemal prorocze ostrzeżenie przed czasem, który nadchodził, niosąc ze sobą zagrożenia, jakich nikt wówczas w Polsce jeszcze nie mógł przewidzieć.
Młodzi usłyszeli wówczas jedno z tych słynnych papieskich wskazań, które zapewne niejednemu z nich pomogło określić życiowy azymut. Wskazanie to brzmiało: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”.
Papieski postulat wyrastania ponad przeciętność (w jego tle jest mickiewiczowska inwokacja – Młodości! Ty nad poziomy wylatuj…) pojawił się w kontekście następujących zdań: „Moi drodzy przyjaciele! Do was należy położyć zdecydowaną zaporę demoralizacji – zaporę tym wadom społecznym, których ja tu nie będę nazywał po imieniu, ale o których wy sami doskonale wiecie. Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Doświadczenia historyczne mówią nam o tym, ile kosztowała cały naród okresowa demoralizacja. Dzisiaj, kiedy zmagamy się o przyszły kształt naszego życia społecznego, pamiętajcie, że ten kształt zależy od tego, jaki będzie człowiek. A więc: czuwajcie!”
Od apelu na Jasnej Górze minęło ćwierć wieku, życie popłynęło dalej. Rzeczywistość zmieniła się i zmienia nadal w zawrotnym tempie, młodzi (dzieci tych młodych, którzy niegdyś słuchali Papieża) stoją dziś przed nowymi wyzwaniami. Starają się sprostać nowoczesnym standardom wykształcenia i stylu życia. Modne jest wskazanie zaczerpnięte z filozofii epikurejskiej – carpe diem (żyj chwilą). Mało kto rozmyśla dziś nad przesłaniem zawartym w wierszach i życiu Zbigniewa Herberta, w „Odzie do młodości” Adama Mickiewicza, w rozważaniach Jana Pawła II. Mało kto „czuwa” dziś w tym sensie, w jakim niegdyś, na Jasnej Górze mówił o czuwaniu Papież: „Co to znaczy – czuwam? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam, nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawić, przezwyciężając je w sobie. To taka bardzo podstawowa sprawa, której nigdy nie można pomniejszyć, zepchnąć na dalszy plan. Ona jest wszędzie i zawsze pierwszoplanowa. Jest zaś tym ważniejsza, im więcej okoliczności zdaje się sprzyjać temu, abyśmy tolerowali zło, abyśmy łatwo się z niego rozgrzeszali. Zwłaszcza, jeżeli tak postępują inni.
Czuwam to znaczy dalej: dostrzegam drugiego. Nie zamykam się w sobie, w ciasnym podwórku własnych interesów czy też nawet własnych osądów. Czuwam to znaczy: miłość bliźniego, to znaczy: podstawowa międzyludzka solidarność”.

Marzena Burczycka-Woźniak


Pustynie wielkich współczesnych miast, naznaczone samotnością ich mieszkańców, czekają na słowa prawdy i miłości.


„Pielgrzym” 2009, nr 5 (503), s. 12-13

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *