Tak, to ważna godzina. Sporo hiszpańskich restauracji właśnie wtedy ponownie otwiera swoje drzwi, ponownie odpala kuchenki, piece i grille. Nie inaczej jest w Alicante.

Wtedy też najlepiej wyjść z domu i szybko znaleźć wolny stolik. O 21 zazwyczaj stoi się już w kolejkach przed lokalami i potulnie czeka na wolne miejsce. Kilka minut przed 20 wyszliśmy we trójkę z domu wprost na taras baru. Tak, do mieszkania wchodzi się przez bar. Poszliśmy w dół ulicy de la Condomina, w stronę Albuferety. i dosłownie po kilku minutach byliśmy już w restauracji La Boya. Zajęliśmy stolik, miła obsługa przyjęła nasze zamówienie, dostaliśmy schłodzone napoje. Na przystawkę zjedliśmy świetne krokiety ziemniaczane z szynką, serem i wołowym ogonem. Chrupiące, miękkie w środku, wyraziste. A potem, tylko dla mnie, zamburiñas, czyli przegrzebki. Podane na muszlach razem z koralem, w lekkim sosie cytrynowym. Słodkawy smak przegrzebków, mocny, morski korala, a do tego świeża, słodka cytryna – to było niewiarygodne! Piękna kompozycja smakowa, z pewnością przemyślana, bo zostawienie korali przy mięsie przegrzebka było odważną decyzją. La Boya zauroczyła mnie swoim pomysłem na te małże, tutaj jak najbardziej prawidłowym. Czas na główne dania. Moja rodzinka tradycyjnie poszła w antrykoty – duże, pięknie podane porcje z poprawnie grillowanymi stekami. Nic wystrzałowego. Ja zamówiłem specjalność restauracji, papadas avieras – kanaryjski przepis na gotowane ziemniaki z salsą, aioli, awokado, krewetkami i ośmiornicą. To danie widzicie właśnie na zdjęciu. Dawno nie jadłem tak zrównoważonej, smacznej, zaskakującej przenikającymi się smakami potrawy z ziemniaków. Właściwie to nigdy nie jadłem niczego podobnego. I niech wam za mój zachwyt wystarczą słowa, że było to najwspanialsze danie z ziemniaków, jakie jadłem w życiu. Rewelacja!
Nic dziwnego, że po kilku dniach wróciłem do La Boya na lunch. I ponownie fantastyczne przegrzebki, a na danie główne ośmiornica z ziemniakami. Niech mnie piorun strzeli, poradzili sobie z tą ośmiornicą! Miękka, chrupiąca z zewnątrz, dobrze doprawiona, zero gumowatości – taka, jaka powinna być. Kuchnio La Boya, tęsknię za tobą.
Tak samo jak za równie utalentowanymi ludźmi z restauracji El Pont, pomiędzy Puerta del Mar a uroczą i starą dzielnicą El Barrio, tuż pod skałami, na których wznosi się zamek św. Barbary. Trafiłem do tego miejsca przypadkiem, włócząc się po starych ulicach wokół wzgórza zamkowego. I w przeddzień mojego wyjazdu zaciągnąłem tam brata i bratową na jedzenie, wcześniej zamawiając stolik i upewniając się, że nie zabraknie dla mnie głowonoga. Rzeczywistość czasami płata figle. – Niestety, ośmiornica się skończyła – powiedział kelner idealną polszczyzną. To dodatkowy atut El Pont. Mówią po polsku.
– Przecież zapewniono mnie, że będzie – odparłem. – Pan Sławek? – zapytał kelner. Kiwnąłem głową. – Oczywiście, dla pana jest. Zaraz podam – powiedział i zniknął w lokalu. Mój brat obszedł się smakiem i zamówił stek z tuńczyka, który wcześniej już jadłem, i wiem, że jest świetny, miękki, soczysty, a purée z groszku po prostu powalało swoją delikatnością i słodyczą. Moje danie było równie dobre, ośmiornica zacnie wysmażona i miękka w towarzystwie znowu rewelacyjnych ziemniaków (Hiszpanie potrafią je gotować), a wszystko to popite schłodzonym, białym wytrawnym z widokiem na otuloną ciepłym światłem lamp średniowieczną twierdzę. Jeśli można wyobrazić sobie idealny wieczór, to pomijając burczenie mojego brata z powodu braku ośmiornicy a la plancha, ten właśnie taki był. La Boya, El Pont, kiedyś jeszcze się spotkamy. Na pewno.
Sławek Walkowski
„Pielgrzym” [27 października i 3 listopada 2024 R. XXXV Nr 22 (911)], str. 37
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.





