Podjadanie na obcasie – Sławek Walkowski

Przed każdą podróżą na południe Europy większość z nas wyobraża sobie uliczne stragany zapełnione soczystymi warzywami i owocami oraz urocze kafejki z przepysznym jedzeniem. Niestety, rzeczywistość jest zupełnie inna.

REKLAMA

W przystępnej cenie z reguły dostaniemy coś, co najczęściej jest po prostu poprawne. Zjadliwe. Dotyczy to i Włoch, i Polski, i każdego innego kraju. Z kolei tanie jedzenie jest właściwie takim „grab and go” – „weź i idź” – czyli jedzeniem na wynos, przekąską. W Apulii to zazwyczaj focaccie, pizze i najróżniejsze kanapki, jak panini, puccia, piadina, pancerotti, wszystko na literę p, bo to przecież ciasto chlebowe, a chleb to pane. Przez kilkanaście dni na obcasie pożarłem tyle glutenu, co przez pół roku w kraju.

Wracam do relacji. Wieczór w Ostuni po zjedzeniu sztandarowego i kiepskiego w moim odczuciu tiella barese, czyli ryżu z ziemniakami i czterema wysuszonymi mulami wymaga czegoś na poprawę humoru. Idziemy do pobliskiej Cremeria alla Scala na lody. Włoskie lody są najlepsze na świecie i tańsze niż w Polsce. Wybieramy porcje i smaki, biorę oczywiście grande copetto, duży kubek z trzema smakami, ładowanymi przez sprzedawczynię łopatką, a nie tą okropną gałkownicą, dwukrotnie zresztą mniejszą. Pistacjowe, migdałowe i karmelowe na schodach przy Piazza della Liberta smakują wybornie.

Następnego dnia pędzimy do Locorotondo, podobno najpiękniejszego miasteczka we Włoszech. Trudno opisać piękne białe domy, ściśnięte jeden obok drugiego, pełne wąskich uliczek, zaułków, malutkich ogrodów, bram i łuków, ozdób z kutego żelaza, pomp wodnych i knajpek z przytulonymi do ścian stolikami. To tu pierwszy raz widzimy na ścianach kartki z prośbami od mieszkańców, by nie wchodzić na taras, schody, balkon, do bramy i nie pukać do drzwi, i nie prosić o zdjęcia. Racja, w końcu to nie skansen, w tych średniowiecznych murach wciąż mieszkają ludzie. Idziemy dalej i na placu Wiktora Emmanuela II trafiamy na Adimare, malutki lokal, który nie ma nawet choćby jednego stolika w środku. Do kupienia panini, sałatki, smażone owoce morza, a także sery, wędliny, oliwy i wina. Sklep połączony z barem. Właściciel miły, uśmiechnięty, szybko robi mi kanapkę z moją ukochaną mortadelą i serem provolone. Ha, pewnie oglądaliście te wszystkie rolki i filmiki na portalach społecznościowych, na których Włosi kroją wielkie buły, polewają je oliwą, wypełniają kilkunastoma plastrami wędliny i nakładają całą kulkę burraty. Tutaj tak nie jest. Ilość mortadeli i sera jest nikczemna, panini nie jest duże, kosztuje 5 euro, a małe piwo dodatkowe 3. Dopiero potem czytam opinię o lokalu, widzę ocenę 3,9 na maksimum 5 i dochodzi do mnie, że najzwyczajniej w świecie zostałem naciągnięty. Jak zwykle sytuację poprawiają lody w Pasticceria Campanella. Pistacjowe i podwójne owoce leśne.

Nasza niezawodna „dwieścieósemka” niesie nas dalej, do Alberobello. Miasteczko znane jest oczywiście z trullo, urokliwych domów z kamiennymi, stożkowatymi dachami. Czy faktycznie jest piękne? Tak. Czy dobrze się je zwiedza? Nie, bo turystów jest od groma i wszyscy oni muszą przywieźć na pamiątkę zdjęcie dosłownie z każdym domem wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. No i kamienne ulice. Są tak wyślizgane i wypolerowane milionami stóp, że pełzam właściwie na czworaka, schodząc w dół ulicy w moich ulubionych japonkach. W Caffe Blanco na Placu Ludowym próbujemy pasticciotto, oczywiście w towarzystwie espresso, tutaj nazywanego po prostu caffe. Pasticciotto to ciastka ze słodkiego ciasta kruchego, często z formy, wypełnione kremami o różnych smakach, czekoladą czy słodką ricottą z owocami. Zapewniam, jeśli spróbujecie tych słodkości, zakochacie się w nich tak jak ja.

Sławek Walkowski

„Pielgrzym” [21 i 28 lipca 2024 R. XXXV Nr 15 (904)], str. 37.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *