Semana Santa i bacalao – Sławek Walkowski

Malaga drży. Malaga huczy. Wyskakuję z wagonu metra na stacji Atarazanas. Pędzę schodami na górę i jestem na Alameda Principal.

REKLAMA

Mijam otwarty już, świetny i bardzo stary, bar Antigua Casa de Guardia i skręcam w lewo, w ulicę Pastora. Jeszcze nie czas na szklaneczkę słodkiego wina i berenjena con miel – to smażony bakłażan ze słodką melasą. Przecinam dwie przecznice i staję przed Mercado Central de Atarazanas. Hala targowa jest oczywiście pełna klientów. Wchodzę od ulicy Sagasta przez główne wejście, to z wielkim, kolorowym witrażem przedstawiającym stare miasto, katedrę Wcielenia i okręty. Nic dziwnego, pierwotnie budynek był stocznią, zbudowaną w drugiej poł. XIV wieku przez muzułmanów. Przeciskam się przez tłum. Wszyscy niosą wypchane siatki i ciągną torby na kółkach, żywo rozmawiają i gestykulują. Przy stoiskach z mięsem, wędlinami, rybami i warzywami stoją długie kolejki. Przecież już za chwilę będzie Domingo de Ramos, Niedziela Palmowa. Od tego dnia wszyscy Hiszpanie świętują Semana Santa, swój Wielki Tydzień, a dla nas – Święta Zmartwychwstania Pańskiego.

Korci mnie, żeby wpaść do mojego ulubionego baru właśnie tutaj, na rynku, ale najpierw muszę coś załatwić. W tym barze pracuje obrotna camarera, kelnerka, która nigdy o niczym nie zapomina, białe wino przynosi zawsze zimne, a na talerz z ośmiornicą i szaszłykiem z tuńczyka czekam góra kilka minut. Do każdego rachunku zawsze dolicza sobie 1 euro. Ciężko pracuje, niech dolicza. Dobra, ten bar też omijam: „Potem, potem” – mówię do siebie. W końcu widzę stoisko Estebana. Niewysoki, ze sterczącą mokrą czupryną, z kozią bródką uwija się wśród stosów krewetek, homarów, piotroszów, labraksów, dorszy i krabów. Widzi mnie, macha, zdejmuje na chwilę okulary, przeciera spocone czoło i sięga pod ladę. „To dla ciebie” – podaje mi plastikową torbę, uśmiecha się i puszcza do mnie oko. – „Powodzenia!”. „Gracias” – szybko ściskam mu rękę i pędzę z powrotem do wyjścia. Przecież jest tyle do zrobienia. Już za chwilę święta!

W siatce mam bacalao. To suszony dorsz. Zanim cokolwiek zrobię, będę musiał go moczyć w wodzie nawet trzy dni. Ale bez niego jakoś tak głupio byłoby zasiadać do świątecznego stołu tutaj, w andaluzyjskiej Maladze. Ajoblanco to chłodnik z chleba, wody, mielonych migdałów, oliwy, octu i oczywiście czosnku. Będą do niego pasować kawałki bacalao. Dorsz trafi także do sałatki z pomarańczami, oliwkami i oliwą. Będzie składnikiem świątecznych placków, zwanych tortillitas de bacalao, oraz – to jest obowiązkowa potrawa – gulaszu. Ten świąteczny nie może się obejść bez roślin strączkowych, dlatego jest w nim ciecierzyca, czasami biała fasola. Poza tym szpinak lub boćwina, oczywiście dorsz i jaja na twardo. W czasie świąt nie zabraknie też słodkiego. Jest torrija, kromka chleba namoczona w mleku lub winie, obtoczona w jajku, smażona na głębokim tłuszczu, na koniec posypana cukrem z cynamonem. Jest również pudding ryżowy z cynamonem, skórką cytryny i miodem. Albo borachuelos, rodzaj pączków obtoczonych w cukrze lub miodzie, z nadzieniem z na przykład słodkich ziemniaków. Całkiem niezła uczta, prawda?

A potem parady. W czasie całego Semana Santa ulicami miasta przejdzie sporo takich procesji organizowanych przez bractwa religijne, cofradias. Wierni w tradycyjnych strojach i stożkowych kapturach grają na instrumentach i niosą albo pchają wielkie platformy z figurami Jezusa, Marii lub scenami pasyjnymi. Hucznie, głośno, kolorowo i smacznie – taka będzie Wielkanoc w Maladze. Felices Pascuas!

Sławek Walkowski

„Pielgrzym” [31 marca i 7 kwietnia 2024 R. XXXV Nr 7 (896)], str. 37.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *