Głuchoniemi przywróceni życiu – Adam Hlebowicz

Wiem, wiem. Nie powinno się używać pojęcia głuchoniemi, bo przecież osoby głuche coraz rzadziej są nieme. Po pierwsze wydają dźwięki, po drugie mówią do siebie i do nas językiem migowym. Ale ten felieton jest właśnie o tym, jak osoby głuchonieme powróciły do pełni życia.

REKLAMA


Dwieście lat w historii to bardzo niewiele. Tyle właśnie zim i wiosen liczy sobie w tym roku Instytut Głuchoniemych w Warszawie. No dobrze, piękna rocznica, ale co działo się z osobami dotkniętymi tym ograniczeniem wcześniej? Odpowiedź jest prosta i niezwykle okrutna: nie radzono sobie, a ludzi głuchoniemych traktowano jak chorych psychicznie, odmieńców, wyrzutków, którym nie należy się miejsce w społeczeństwie. Poważne badania nad sposobem pomocy dla głuchoniemych zaczęły się dopiero w XVIII stuleciu, a na dobre rozwinęły dopiero w kolejnym. Założyciel polskiego Instytutu ks. Jakub Falkowski jeździł do kilku stolic europejskich, żeby podpatrzeć i nauczyć się tych metod. Wszystko jednak na nic! Spędził w podróżach kilka miesięcy, a Austriacy, Niemcy, Francuzi nie chcieli się dzielić tym, co już osiągnęli w tej dziedzinie. To jest dzisiaj szokujące. Wyobraźmy sobie, że jakiś naukowiec wynajduje lek na chorobę Parkinsona. Mówi jednak całemu światu, że to jego wynalazek i tylko on czerpie z tego odkrycia korzyści.
Ks. Falkowski – niezrażony niepowodzeniem – szukał rozwiązania. Poprzez obserwacje i doświadczenie zauważył, że sprawą niezwykle istotną jest sztuka właściwego otwierania ust przy formowaniu kolejnych głosek, wyrazów, zdań. Swego głuchoniemego podopiecznego Piotra Gąsowskiego musiał najpierw mocno trzasnąć w plecy, żeby wydał on z siebie głoskę „a”, i dalej już poszło.
U początku zmian w postrzeganiu świata głuchoniemych stali niezwykli ludzie. Ks. Falkowski w czasie podróży po Europie spotkał w Wiedniu młodego polskiego lekarza Jana Siestrzyńskiego, chirurga i położnika zarazem. Rozmowa na temat nieodkrytego świata głuchych tak mocno podziałała na medyka, że porzucił intratną posadę lekarza w austriackiej stolicy i wyruszył do Monachium, żeby uczyć się sztuki litografii. Po co? Po to, żeby nieznanej wówczas litografii w Polsce uczyć ludzi głuchych. Był potem jednym z pierwszych nauczycieli w powstałym Instytucie. W końcu poróżnił się z ks. Falkowskim, a przedmiotem sporu była odpowiedź na pytanie, która metoda nauczania głuchoniemych – mimiczna czy głosowa – jest bardziej skuteczna. Kolejny wielki ksiądz to Józefat Szczygielski, następca Falkowskiego w dyrektorowaniu Instytutem. Profesor, świetny administrator, autor podręcznika sztuki wymowy dla głuchoniemych.
Pisałem niegdyś na tych łamach o plutonie głuchoniemych walczącym w Powstaniu Warszawskim. Świat ludzi dotkniętych losem może być fascynujący pod warunkiem, że my wszyscy pozwolimy go przyjąć i zrozumieć.

Adam Hlebowicz


„Pielgrzym” 2017, nr 14 (720), s. 5

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *