„Moctruch” i inni – Zofia Pomirska

W jednym z wierszy ks. Jan Twardowski pisał: „Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania”, wymieniając następnie szereg czynności, którym z zapałałem oddawali się najmłodsi uczestnicy liturgii. Wśród tych działań autor nie wspomniał jednak o dziecięcym odbiorze języka liturgii, co jest tematem  fascynującym nie tylko językoznawców.

REKLAMA


Z jednej strony dziecku uczestniczącemu w nabożeństwie towarzyszy ciekawość, z drugiej zaś doświadczenie niezwykłości wynikające z obcowania z czymś nowym, niecodziennym i nieco egzotycznym.
Zazwyczaj mówiąc do malucha, posługujemy się specyficzną, uproszczoną odmianą słownika dostosowaną do wieku dziecka i jego możliwości percepcyjnych. W kościele jednak (pominąwszy wyjątkowe sytuacje) nie jest on traktowany na szczególnych warunkach i styka się ze słownictwem zupełnie sobie obcym i to w wersji mówionej. Okoliczności te sprawiają, że zupełnie niezamierzenie dzieci stają się twórcami humoru językowego.
Słysząc nieznane słowo w potoku szybkiej wypowiedzi lub w pieśni o zmienionej intonacji, dziecko podaje je w połączeniu z innymi słowami, słuchowo, bowiem odbiera inne całości. Tak rodzą się tajemnicze „jakoimy” (jako i my odpuszczamy…), „moctruch”, co leje (moc truchleje), „bowieczerzy” (po wieczerzy), „dobetlej” (dziecko sądziło, że to coś, co przyspiesza podróż – Przybieżeli (czym?) do Betlejem) czy „taćpa” (przywitać Pana).
Z repertuaru kolędowego pochodzą też takie zabawne wersje:
„Jezus malusieńki leży wzdłuż stajenki”;
„Bo uboga była, rondel (w innej wersji – trąbę) z głowy zdjęła”;
„Pójdźmy wszyscy do stajenki do Jezusa i wanienki”.
Warto więc nie tylko wspólnie śpiewać kolędy, ale także tłumaczyć najmłodszym słowa tych pięknych pieśni i historie, o których opowiadają.

Zofia Pomirska

„Pielgrzym” 2016, nr 2 (682), s. 32


Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *