Służba Kościołowi jest możliwa wszędzie – rozmowa ze śp. biskupem Piotrem Krupą z 2011 roku

4 marca 2024 roku w wieku 87 lat do Domu Ojca odszedł emerytowany biskup pomocniczy diecezji pelplińskiej, ks. dr Piotr Krupa. Będziemy go pamiętać jako człowieka skromnego i zawsze życzliwego. Na łamach „Pielgrzyma” wspominamy rozmowę ze śp. biskupem z okazji jego złotego jubileuszu kapłaństwa, którą przeprowadził w 2011 roku ks. Wojciech Węckowski.

REKLAMA

– W pamięci człowieka na zawsze pozostaje dzieciństwo. Jakie wspomnienia z tych odległych lat najbardziej utkwiły w myślach Księdza Biskupa?

– Dzieciństwo to na ogół wspomnienia radosne: beztroska zabawa, koledzy, najbliższe bezpieczne otoczenie. Niestety, w miarę jak biegły lata, zacząłem rozumieć, że świat to nie tylko plac zabaw. Urodziłem się w 1936 roku, zaraz potem przyszła wojna. Zachowałem w pamięci niektóre zdarzenia, zwłaszcza z lat 1944–45, kiedy front przechodził przez naszą miejscowość, Braciejową w diecezji tarnowskiej. Miałem wtedy 9 lat i zaczynałem rozumieć, że świat to niestety również cierpienie, śmierć. Stąd te moje wspomnienia z dzieciństwa są i dobre, i złe. Na szczęście Pan Bóg tak zrządził, że jako rodzina – a było w niej siedmioro dzieci – wszyscy przeżyliśmy.

– Czy pamięta Ksiądz Biskup jakieś szczególne wydarzenie z tych lat?

– Kiedy nadszedł front, Niemcy zabrali ojca do niewoli. Mama została sama z dziećmi. Potem nas wysiedlili na tereny, gdzie Niemcy już ustąpili. Tam dobrzy ludzie karmili nas przez wiele miesięcy. Po powrocie zastaliśmy całą wioskę spaloną. Wtedy władze organizowały wyjazdy na tzw. ziemie odzyskane. Ojciec szczęśliwie wrócił z niewoli i też zapisał nas na wyjazd, bo nie było gdzie mieszkać ani z czego żyć. W taki sposób znaleźliśmy się na ziemiach zachodnich, w dekanacie złotowskim, w parafii Zakrzewo. Tam się wychowałem i ukończyłem szkołę podstawową, a następnie w Złotowie liceum ogólnokształcące.

– I właśnie w tych trudnych czasach, w zupełnie nowym doświadczeniu przesiedlenia, zaczęło rodzić się powołanie do kapłaństwa…

– Czasem usiłuję odtworzyć ten decydujący moment. Pamiętam, jak kiedyś wracaliśmy z kościoła z rodzicami, z bratem, z siostrą i zastanawialiśmy się, kim kto będzie. Mama zapytała mnie: „A ty kim chcesz być?”. Podobno już wtedy powiedziałem, że chcę być księdzem. Pamiętam, że mamie łzy stanęły w oczach. 

Drugi moment, który sobie przypominam, to już był czas szkoły podstawowej. Po jej ukończeniu zdecydowałem się na liceum ogólnokształcące w Złotowie. Były w nim dwie klasy ósme. W jednej była łacina, w drugiej francuski. Ja wybrałem klasę z łaciną. Przypominam sobie jak przez mgłę, że zdawałem sobie wtedy sprawę, iż ten język przyda mi się w seminarium. Więc jakoś intuicyjnie musiałem wiązać moje życiowe plany z kapłaństwem. 

– Ostatecznie wstąpił Ksiądz Biskup do seminarium w Gorzowie.

– To było seminarium wielkiej administracji apostolskiej z siedzibą w Gorzowie. Po wojnie przez parę lat nie było traktatu pokojowego między Polską a Niemcami, dlatego Watykan z dawnych poniemieckich terenów, które należały bądź do przedwojennego Wrocławia bądź do Berlina czy prałatury pilskiej, utworzył tzw. wielką administrację apostolską z siedzibą w Gorzowie. I dopiero po podpisaniu w 1970 r. traktatu między Polską a Niemcami o stałości granic na Odrze i Nysie papież Paweł VI utworzył w 1972 roku z tej wielkiej administracji apostolskiej w Gorzowie – która obejmowała jedną szóstą powierzchni Polski – trzy nowe diecezje: gorzowską, szczecińsko-kamieńską (w nawiązaniu do diecezji kamieńskiej sprzed prawie tysiąca lat) i koszalińsko-kołobrzeską (w nawiązaniu do Kołobrzegu, który tysiąc lat wcześniej już miał biskupa Reiberna).

– Księże Biskupie, w dniu złotego jubileuszu kapłaństwa na pewno wspomina się dzień święceń…

– Wracam pamięcią do tego dnia, a także do poprzedzających go rekolekcji. Trzeba było wtedy podjąć ostateczną decyzję. Były to bardzo owocne rekolekcje, znalazłem po latach notatki z jednej z nauk, która szczególnie utkwiła mi w pamięci – wracam do niej czasem, nieraz w życiu mi się przydała. 

– Pierwsze lata kapłaństwa w realiach tamtych lat były zapewne trudne.

– Podejmowaliśmy decyzję o pójściu do seminarium i pracy kapłańskiej w latach wielkiej ateizacji. Nie było religii w szkole, odbywała się ona w salce katechetycznej, o ile taka była, ale przeważnie uczyło się w zakrystii, w kościele, w domu prywatnym, jeśli ludzie się na to zgodzili. Jednak dla młodego człowieka nie ma rzeczy trudnych, byliśmy pioniersko nastawieni. Do szkół, po parafii jeździło się na motocyklu, było to takie duszpasterstwo wędrowne. Rano motocyklem jechałem 11 kilometrów do filialnego kościoła, otwierałem go i dzieci po szkole szły prosto do kościoła, gdzie już czekał ksiądz i odbywała się lekcja religii. W zimie warunki były trudne, dzieci niekiedy głodowały. 

– Czy widzi Ksiądz Biskup różnice w posłudze kapłańskiej dzisiaj?

– Myślę, że jakiejś istotnej różnicy nie ma. Sprawujemy sakramenty święte, głosimy słowo Boże, tylko warunki zewnętrzne się zmieniły. Wtedy był ateizm, odciąganie na siłę człowieka od Kościoła, od praktyk religijnych. Można było utracić prawo do studiów za zbyt bliski związek z Kościołem, za ochrzczenie dziecka groziła utrata pracy czy prawa do emerytury. Jako księża byliśmy zobowiązani do tłumaczenia ludziom, na czym opiera się ten kłamliwy polityczny system, o co w nim chodzi.

Dzisiaj spojrzenie na życie społeczne i polityczne bardzo się zmieniło. Myślę, że wcale nie ułatwia ono pracy duszpasterskiej. Człowiek wolny nie zawsze docenia dar swojej wolności. Łatwo wmówić mu, że teraz wszystko wolno. Podczas gdy sumienie podpowiada, że choć wszystko wolno, to – jak mówi św. Paweł – nie wszystko wypada. Granice dobra i zła są trudniejsze do uchwycenia.

– Potem były studia we Francji – zupełnie inny świat, inne doświadczenie Kościoła.

–  Byłem już kilka lat wikariuszem w Gubinie, Świebodzinie, Zielonej Górze, Kołczygłowach, które teraz należą do Pelplina. Lubiłem swoją duszpasterską posługę. I nagle telefon od księdza biskupa Wilhelma Pluty, żeby się zgłosić na rozmowę. Podczas spotkania padło pytanie: „Czy nie chciałbyś pojechać na studia do Francji?”. Zaskoczenie było ogromne. Nie liczyłem na to, że będę studiował. Raczej uważałem, że będę duszpasterzem. W ciągu tygodnia zgodziłem się i pojechałem studiować teologię moralną do Strasburga. Znalazłem się w innym świecie, innym ustroju, ale Kościół był ten sam, choć też i różny.

To już było po Soborze Watykańskim II. Podejmowano wówczas pierwsze próby reform w Kościele. Owszem, w imię soboru, ale nie zawsze zgodnie z soborem. To, że już byłem po czterech placówkach duszpasterskich, i to w Polsce, pozwoliło mi przetrwać pogoń za nowinkarstwem, za pseudoreformami, za pomysłami na Kościół, które dla nas, studentów z Polski, były dziwne, a niekiedy nie do przyjęcia. Na siłę niemal odciągano od spowiedzi indywidualnej, likwidowano procesje Bożego Ciała…

– Po powrocie z Francji Ksiądz Biskup został wykładowcą, a potem rektorem seminarium.

– W 1972 roku, kiedy byłem jeszcze w Strasburgu, otrzymałem dekret, że należę do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Wyjechałam jako ksiądz administracji apostolskiej w Gorzowie, a wróciłem jako ksiądz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Koszalin nie miał wtedy seminarium duchownego, bo to była nowa diecezja. Należało utworzyć kurię, zbudować struktury kościelne. Ksiądz biskup, dzisiaj śp. kard. Ignacy Jeż starał się także o pozwolenie na budowę seminarium. Mnie przydzielono do Gorzowa. Najpierw wykładałem teologię moralną, a potem zostałem rektorem. Musiałem się tego uczyć, bo rektorskich szkół nie ma. Starałem się naśladować mojego byłego rektora, który był dla mnie wzorem. Wszyscy nasi profesorowie byli księżmi misjonarzami św. Wincentego á Paulo z Krakowa, po gruntownych studiach teologicznych jeszcze na wydziale teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Starałem się być z nimi w kontakcie, część z nich pozostała w seminarium gorzowskim, żeby wspierać zbyt słabą jeszcze kadrę. I jakoś tak sobie radziłem.

– Jak powstawało nowe seminarium?

– Koszalin otrzymał pozwolenie na budowę seminarium w dniu św. Mikołaja. Można powiedzieć, że dostał prezent od władz państwowych. Biskup Jeż dobrze wiedział, że w tym systemie można bardzo łatwo wycofać pozwolenie pod byle pretekstem, więc zdecydował: zbudujmy natychmiast tymczasowe seminarium, w baraku. I powstał piękny barak. Sprowadziliśmy trzy roczniki: trzeci, czwarty i piąty. Filozofię wykładano jeszcze w Gorzowie, a teologia już była w seminarium w Koszalinie. Zostałem pierwszym rektorem tego barakowego seminarium. Szybko jednak powstało nowe seminarium dla 150 kleryków, było wówczas dużo powołań. Rektorem w Koszalinie zostałem w roku 1980, a cztery lata później otrzymałem nominację na biskupa pomocniczego.

– Jak to właściwie jest – być biskupem?

– Łatwiej pewnie jest nim być, niż to opisać. Byłem zawsze biskupem pomocniczym, a więc zwolnionym od trudniejszych spraw i decyzji – czy to administracyjnych, czy personalnych, które podejmuje biskup diecezjalny. O tyle było mi łatwiej.

– W 1992 roku przeszedł Ksiądz Biskup do Pelplina.

– Ówczesny nuncjusz apostolski abp. Józef Kowalczyk zaprosił mnie na rozmowę i oznajmił wolę papieża, żeby przejść do diecezji pelplińskiej, po przekształceniach, jakie zaszły w diecezji chełmińskiej. To oczywiste, że przyjąłem wolę ojca świętego. W Pelplinie zostałem serdecznie przyjęty przez księdza biskupa diecezjalnego Jana Bernarda Szlagę i wszystkich kapłanów, za co wyrażam w tym miejscu serdeczne podziękowanie. Ruszyłem do zadań, które stanęły przede mną i tak jak mogłem, je wykonywałem i wykonuję do dziś. Nie przeżyłem w związku z tym przejściem wstrząsu czy jakichś niepokojów. Służba Kościołowi jest możliwa wszędzie.

„Pielgrzym” [17 i 24 marca 2024 R. XXXV Nr 6 (895)], str. 5-7.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *