Radosne oczekiwanie

Są jak dobrze zorganizowana Boża jednostka. I jak sami podkreślają, bez pomocy z Góry nie daliby rady. Beata i Roman Trzeciakowie mają ośmioro dzieci. Czwórka urodziła się w domu, w nim też uczą się wszystkie dzieci w wieku szkolnym. O szczęściu, jakie daje rodzina, sile płynącej od Boga i… radosnym oczekiwaniu opowiadają Iwonie Demskiej.

REKLAMA

– Mają Państwo niestandardową rodzinę i ścisły podział obowiązków. Mama w domu, tata w pracy – też zresztą nietypowej jak na mężczyznę – bo jest Pan wychowawcą przedszkolnym.

– Roman Trzeciak: Osobiście nie znam nikogo, kto tak jak ja, byłby przedszkolankiem (śmiech). Oczywiście gdzieś w Polsce pewnie zdarzają się pojedyncze przypadki, ale rzeczywiście to rzadkość. Dobrze się czuję w tym zawodzie i mam wrażenie, że dzieci też dobrze czują się ze mną. Z wykształcenia jestem anglistą i łączę to z pracą wychowawcy.

– Pani też ma swoje małe przedszkole i szkołę w domu. Przy ósemce dzieci praca zawodowa byłaby pewnie nie do pogodzenia z obowiązkami rodzinnymi.

– Beata Trzeciak: Na początku pracowałam, ale kiedy pojawiło się pierwsze dziecko, zdecydowaliśmy, że zostanę w domu, a mąż będzie pracował. Nie była to dla mnie trudna decyzja. Zupełnie nie czuję i nie potrzebuję realizacji zawodowej. Czerpię ogromną satysfakcję z tego, że jestem matką.

– Czy od początku planowali Państwo, że rodzina będzie wielodzietna?

– B.T.: Zdecydowanie nie. To był proces. Nie planowaliśmy konkretnej liczby dzieci. Cieszyliśmy się, jak przyszła na świat nasza córka, potem syn. Pomyśleliśmy, że mamy już parkę i jest świetnie. A potem coś się w naszym życiu zmieniło, powiedziałabym – wyprostowało. Nawróciliśmy się i pomyśleliśmy, że naturalnym powołaniem małżeństwa są jednak dzieci. I tak nasza rodzina zaczęła się systematycznie powiększać.

– Nie było Wam z Bogiem po drodze?

– B.R: Nie, po prostu byliśmy tak zwanymi „alekatolikami”. Wzięliśmy ślub kościelny, chodziliśmy do kościoła, celebrowaliśmy święta, ale nic ponadto. Ta duchowość i zaangażowanie były dość powierzchowne. Na szczęście do czasu. (…)

 

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *