Przeżyłem w swoim życiu wiele gwałtownych wichur i ulew. Ale nigdy takiej jak tegoroczna w piątek, 11 sierpnia, przed godziną 23 w nocy.
Zaraz po II wojnie światowej niejeden raz w ulewie ze strachem prowadziłem krowę do obory albo w czasie burzy uciekałem z łąki do jedynego domu położonego niedaleko, gdzie u starej pani babci przy woskowej gromnicy odmawialiśmy pacierze.
Gdy byłem młodym księdzem, nie miałem wyobrażenia o tak potężnej nawałnicy, jaka szalała w ten sierpniowy piątek w Borach Tucholskich. Akurat tego pamiętnego dnia w Cekcynie – w amfiteatrze nad jeziorem koło kościoła – od godziny 21:30 trwało przedstawienie w ramach nadjeziornych misteriów. Pogoda była dobra. (…)