WYWIAD: Zbyt ciężkie jarzmo

Jeden zły wybór dokonany w młodości zaważył na całym jej późniejszym życiu. Zresztą nie tylko jej samej, bo również najbliższych osób.


Polka, żona muzułmanina, swoją przejmującą historię opisała w książkach „Gorzka pomarańcza” i „Jarzmo przeszłości”. Z Nadią Hamid rozmawia Anna Gniewkowska-Gracz.

REKLAMA

– W ubiegłym roku Pani książka „Gorzka pomarańcza” podbiła serca czytelników. Wielu czuło jednak niedosyt, pytając o dalsze losy bohaterki. I tak zdecydowała się Pani po raz kolejny zmierzyć z koszmarami przeszłości. Czy ta literacka spowiedź była łatwiejsza niż za pierwszym razem?

– Decyzja o napisaniu „Jarzma przeszłości”, czyli dalszego ciągu „Gorzkiej pomarańczy”, nie była łatwa. Wymagało to ponownego rozdrapywania dawnych ran, sięgnięcia do tych zdarzeń z mojego życia, o których od lat staram się zapomnieć. Chciałam jednak opowiedzieć tę historię do końca, ukazać jej drugą odsłonę. Towarzyszyły temu oczywiście ogromne emocje, wątpliwości i obawy. – Czego się Pani obawiała? – Obie książki wydałam pod pseudonimem, ponieważ zależy mi na zachowaniu mojego prawdziwego nazwiska w tajemnicy. „Jarzmo przeszłości” powstawało w dość nietypowych jak na proces twórczy warunkach. Pisałam poza domem, najczęściej przy kawiarnianym stoliku lub w czytelniach. Swojej tożsamości nie chcę ujawniać z wielu powodów. Przede wszystkim chodzi o względy bezpieczeństwa. W książkach poruszam sprawy, o których lepiej głośno nie mówić, nie wypowiadać się o nich publicznie, bo może to być bardzo źle odebrane choćby przez wyznawców czy sympatyków islamu. Pseudonim nie jest tu jedynie pozą literacką, ale koniecznością. Chronię w ten sposób nie tylko siebie, ale również moich najbliższych. Już po publikacji pierwszej książki docierały do mnie niepokojące sygnały, a nawet pogróżki. Dlatego niewiele osób – nawet w rodzinie – wie, że jestem autorką dwóch publikacji o Polce – żonie muzułmanina, w których opowiedziałam własną, prawdziwą historię, przyznając się jednocześnie do życiowej porażki. To z pewnością nie jest powód do dumy. Dla mnie był to jednak sposób na rozliczenie się z przeszłością, na wyrzucenie z siebie negatywnych emocji, które nagromadziły się we mnie przez te wszystkie lata. Najważniejszym celem, jaki sobie wyznaczyłam, jest ostrzeżenie przed podejmowaniem tego typu decyzji. 

– Kogo i przed czym chce Pani ostrzec?

– Obie moje książki mają być przestrogą dla wszystkich kobiet, które decydują się na związek z człowiekiem odmiennej kultury, wyznania, mentalności, bo to wiąże się także z innym postrzeganiem i rozumieniem spraw dotyczących małżeństwa oraz rodziny.

– Jednak w Polsce i za granicą coraz częściej zawierane są mieszane małżeństwa. Katoliczki wychodzą za mąż za muzułmanów i z pewnością robią to z miłości. Uważa Pani, że takie związki nie mają szans?

– Wiem, że niektórzy powiedzą: „Nam się udało”, ale to są jednostki i tylko te osoby wiedzą, jak wysoką cenę trzeba było zapłacić. Choć ludzie głośno nie chcą się do tego przyznać, to i oni ponieśli konsekwencje swojego wyboru. Te dwie religie: islam i chrześcijaństwo, oraz kultury: europejską i arabską, różni zbyt wielka przepaść, szczególnie gdy chodzi o rolę kobiety w rodzinie, w społeczeństwie. Jeśli dziewczyna chce, aby w jej małżeństwie było dobrze, musi bezgranicznie podporządkować się swojemu mężowi
w każdej sferze życia. Wyrzeczenia i kompromisy, na które kobieta musi godzić się każdego dnia, sprawiają, że jej małżeństwo zostaje okupione nieszczerością i cierpieniem. Na dłuższą metę żadna cudzoziemka tego nie zniesie.

– Podczas pobytu w Libii Pani największym marzeniem był powrót do Polski. Jednak ucieczka od męża tyrana i odzyskanie wolności wcale
nie okazały się happy endem, a jedynie kolejnym rozdziałem tej dramatycznej historii.

– Powrót do Polski stał się celem mojego libijskiego życia. Udało mi się uśpić czujność męża dzięki odgrywaniu roli przykładnej arabskiej żony. Rozbudziłam też jego ambicje naukowe, zachęcałam do napisania doktoratu w Polsce. Udało się. W 1997 roku wróciłam do kraju razem z dziećmi, a po kilku miesiącach dołączył do nas Muchtar. Znów zamieszkaliśmy wspólnie, ale tym razem byłam u siebie.

– Długo Pani walczyła o swoje małżeństwo, dając mężowi kolejne szanse. Nie chciał, czy nie potrafił z nich skorzystać?

– W Polsce Muchtar przestał być panem mojego życia, mojej wolności, utracił nade mną władzę i nie mógł się w tym odnaleźć. Stopniowo zapadał się grunt pod jego stopami, bo nie byłam już sama. Stała za mną rodzina oraz polskie prawo. W pewnym momencie zaczął robić wszystko, abyśmy wrócili do jego kraju. Nie mogłam na to pozwolić, bo byłaby to podróż z biletem w jedną stronę. Ta sytuacja przepełniała mnie niepokojem o dzieci. Bałam się, że mógłby je porwać i wywieźć do Libii.

– W związkach Europejek i Arabów najbardziej cierpią dzieci. Na czym polega ich dramat?

– Życie dzieci z takich związków już od najmłodszych lat jest trudne – zarówno w społeczności ojca, jak i matki. Nigdzie nie potrafią zapuścić swoich korzeni i tak naprawdę nigdzie nie są u siebie. Zamiast beztroskiego dzieciństwa zmagają się z poczuciem wyobcowania przez otoczenie, doświadczają nietolerancji. Są oczywiście również takie dzieci, które świetnie się w tym odnajdują, bo mają silne charaktery. Jednak te bardziej wrażliwe będą nieustannie piętnowane z powodu swojej odmienności. Te dzieci tak naprawdę nie wiedzą, kim są. Czasem już do końca życia tkwią w rozdarciu pomiędzy dwiema religiami i dwiema jakże odmiennymi kulturami. Od najmłodszych lat są świadkami walki rodziców o to, do jakiej szkoły mają chodzić, w jakim języku mówić, w jakiego Boga wierzyć.

– W „Jarzmie przeszłości” problem ten wybrzmiewa bardzo wyraźnie w dramatycznych historiach polsko-arabskich dzieci, które ukazała Pani w swojej książce. Domyślam się, że takie sytuacje w świecie islamu wcale nie należą do rzadkości.

– Znam mnóstwo prawdziwych historii dzieci i cudzoziemskich żon Arabów. Część z nich poznałam, mieszkając w Libii, inne już w Polsce. Za każdą z nich kryją się ludzkie dramaty, ból, cierpienie i porażka kobiety. Wśród tych przypadków są nawet bardzo drastyczne. Nie chciałam zamieszczać ich w książce, żeby nie szokować czytelników. Uznałam, że to nie jest potrzebne. Dla mnie samej wracanie do tych spraw nie było łatwe.

– Czy dziś, po latach, udało się Pani uciec od swojej arabskiej przeszłości?

– Nie do końca. Pomogła oczywiście zmiana otoczenia, nowe miejsce zamieszkania, ale przeszłości nie da się wyrwać z korzeniami, bo są nimi dzieci. W każdym środowisku funkcjonujemy wśród ludzi. Pielęgnujemy dawne przyjaźnie, zawieramy nowe, a wówczas inni pragną nas poznać, dowiedzieć się o nas jak najwięcej. Na przyjaciół wybieram sobie ludzi, którzy mnie akceptują, starają się zrozumieć, nie próbują oceniać. To wystarczy, żeby w miarę spokojnie żyć.

(Pielgrzym 22/2017)

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *