Przyjaciel pszczół – Maja Przeperska

Po ponad stu latach Bory Tucholskie wreszcie doczekały się swojego bartnika. Jest nim Stanisław Sikorski, który realizuje swoją pasję jeszcze z czasów dzieciństwa. Od czterech lat zakłada barcie i wabi roje dzikich pszczół.

REKLAMA



Tradycja bartnictwa w Borach Tucholskich jest niezwykle bogata. To zawód, na temat którego można znaleźć zapiski już w XIII wieku. Niestety na przełomie XVIII i XIX wieku nastąpiło załamanie tego rodzaju prac. Przyczyną było sztuczne wytwarzanie miodu w ulach przez pszczelarzy. Jednak to miód od dzikich pszczół jest najbardziej ceniony na świecie i według znawców – najpyszniejszy. Pan Stanisław postanowił powrócić do tradycji swych przodków i cztery lata temu zaczął zakładać barcie. Dziś ma ich pięć – w dębie, buku, lipie i sośnie. Każda z nich mieści spory rój pszczół, bo aż 80 tys. osobników. Teraz to już nie tylko pasja, ale pewna misja do spełnienia dla pana Stanisława i jego „dziękuję” dla przyrody.
– Gdy patrzę na te barcie wypełnione pszczołami, rozpiera mnie duma. Ale towarzyszy mi jeszcze jedno przyjemne uczucie – ja po prostu przypominam sobie własne dzieciństwo – przyznaje Stanisław Sikorski. – W pewnym momencie zorientowałem się, że pszczoły wymagają gwałtownego ratunku. One wołają pomocy. Każdego roku wymierają ich miliony. Postanowiłem więc swoje marzenia dziecinne zrealizować, a jednocześnie odwdzięczyć się Matce Naturze za jej hojne dla nas dary. Styczność z bartnictwem miałem od zawsze. Moi wujowie byli rybakami, a nad jeziorami mieli swoje barcie – w tamtych czasach nielegalne – ale zajmowali się tym dla swoich potrzeb. W latach sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych było mało żywności, więc taki miód był prawdziwym rarytasem. Miałem sześć lat, kiedy wujowie zabrali mnie ze sobą po raz pierwszy na ryby. Przy tej okazji zawsze zaglądali do barci. Było to dla mnie coś niezwykle ciekawego, a i jeszcze nieraz dali mi posmakować słodkiego smakołyku, który w tamtych czasach był niezwykle trudny do zdobycia. Dla dzieci to było coś wspaniałego! I tak pomysł stworzenia barci chodził mi po głowie ponad czterdzieści lat. Po drodze napotykałem różne przeszkody, ale nie poddawałem się, aż Nadleśnictwo Tuchola pozwoliło mi na utworzenie pierwszej, a potem następnych barci.
Jeszcze w XVIII wieku w Puszczy Tucholskiej było aż dwadzieścia tysięcy barci, dlatego w dzisiejszych czasach bartnicy są bardzo potrzebni, ponieważ pszczół jest coraz mniej. Mają one wielki problem z żywnością. Brak im pożytków. Na razie pan Stanisław jest jedynym bartnikiem w całych Borach Tucholskich!
– Moja działalność polega na tym, że dbam o dzikie pszczoły, ale nie daję im pokarmu na zimę, aby przezimowały, nie daję też lekarstw, jak pszczelarze. Dzikie pszczoły mają same dbać o zapasy. Pszczoła to stworzenie bardzo stare, które się roi – na tym polega ich rozmnażanie i służy ono przetrwaniu. Pszczoły zamieszkujące moje barcie roją się dwa, trzy razy w roku. Za każdym razem zabierają ze sobą około trzech kilogramów miodu. Bez niego nie wylecą. Stara matka zabiera młode pszczółki oraz miód i tak razem szukają sobie nowego siedliska i zakładają nowy rój. Swoją rodzinę opuszcza jakieś czterdzieści procent pszczół – wylicza bartnik.
A co tak właściwie należy do zadań bartnika? Przede wszystkim pracuje na wysokości od pięciu do siedmiu metrów, by w danym drzewie wykonać barć. – Barć jest to otwór w zdrowym lub martwym drzewie. Aby rodzina mogła się swobodnie w niej rozwijać, musi mieć pojemność od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu litrów – tłumaczy pan Stanisław. – Jednak taką barć wcale nie jest tak łatwo zrobić. Ja używam drabiny, ale bartnicy w dawnych czasach stosowali liny. Wraz z całym oprzyrządowaniem wisieli na nich i te kłody bartne wytwarzali. Najdłużej barć wykonywałem w lipie. Jest to materiał, który bardzo trudno obrobić. Ponadto była to lipa ponad stu trzydziestoletnia.
Pan Stanisław uwielbia obserwować pszczoły, które skorzystały z jego zaproszenia i zamieszkały w wydrążonych przez niego barciach. Jest on najodpowiedniejszą osobą, by scharakteryzować te niezwykle mądre stworzenia. – Pszczoły w zasadzie nie śpią. Pracują non stop. Tam nie ma przerwy – z podziwem opowiada Stanisław Sikorski. – Są pszczoły, które zbierają i przerabiają pyłek. Są takie, które szukają nowych dziupli bartnych. Taki rój pszczeli jest niesłychanie zorganizowany. O wszystkim, co dzieje się w takim roju, decyduje matka – czyli o wielkości roju czy o ilości zebranego miodu. Wyraża to poprzez różnego rodzaju sygnały. Mnie to wciągnęło niesamowicie. Brak pszczół byłby katastrofalny w skutkach. My, ludzie, ich nie doceniamy. Bardzo mało mówi się na ten temat. W Chinach już ręcznie zapylane są drzewa. Doszło tam do prawdziwej tragedii. To przestroga dla nas, aby dbać o pszczoły i nie pozwolić im wymrzeć – podkreśla
W opowieści o pracy bartnika nie może zabraknąć kilku zdań na temat wytwarzanego przez leśne pszczoły miodu. Jest to miód spadziowy. Pan Stanisław potwierdza, że jest wyraźna różnica między miodem z pasieki a tym dzikim od leśnych pszczół. – Te miody niegdyś były najdroższe, to dlatego, że ta pszczoła pracowała tylko w lesie i zbierała tak zwaną spadź. Miód ten jest bardzo zdrowy, ponieważ nie jest tak skażony. Ale ja nie pozyskuję miodu. Najwyżej od czasu do czasu zrobię małą degustację. To jest po prostu mój dar dla przyrody. Dopóki będę mógł chodzić i to utrzymywać, to będę to robił.
Największym marzeniem pana Stanisława jest to, aby świadomość ludzi na temat znaczenia pszczół dla naszego środowiska i przyrody wzrosła i aby bartników było w lasach więcej. Na razie w jego misji pomagają mu synowie. – Jestem im za to wdzięczny. Jeśli nie teraz, może w przyszłości będą chcieli kontynuować to, co zrobił ich tata. Tak jak ja po pięćdziesięciu latach postanowiłem odtworzyć tę piękną tradycję, tak może i oni kiedyś zechcą.
Tymczasem pszczoły już pracują. W tym roku zaczęły bardzo szybko swoją pracę. Jeśli się ociepli, pszczoły od razu ożyją. W maju ruszają w lasy, na pola i tworzą miód. – Czekamy na piękne dni, aż przyroda ruszy od nowa – mówi pan Stanisław, który na wabienie pszczół ma specjalny sposób. – Skutki są naprawdę zadowalające. Ale jak to robię, to moja słodka tajemnica… (śmiech).

Maja Przeperska


Fot. arch. prywatne

 


„Pielgrzym” 2017, nr 10 (716), s. 28-29

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *