W Mitrunach i Wodoktach – Adam Hlebowicz

Nasze losy są nieprzewidywalne. Znikają z powierzchni ziemi rody, majątki, ba – całe grupy społeczne, a nawet narody. W ich miejsce przychodzą nowi, inni ludzie. Jakże ważna w tym kontekście jest nasza pamięć historyczna, pamięć o czasach i ludziach.

REKLAMA


Jakże zmienne są losy ludzkie. Zaledwie osiemdziesiąt lat temu w jednym z ważniejszych majątków polskich na tzw. Litwie Kowieńskiej, w Mitrunach u Wacława Sawickiego, odbył się wielki bal tutejszego ziemiaństwa z okazji 50-lecia powstania „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Pierwszy polski noblista w dziedzinie literatury na kartach środkowej części „Trylogii” opisał historyczną Laudę, a w niej takie miejscowości, jak Lubicz, Wodokty, Wołmontowicze, Pacunele i właśnie Mitruny. Nic dziwnego, że Polacy tych ziem mieli wielką wdzięczność dla autora dzieł pisanych „ku pokrzepieniu serc”. Bal był znakomity, zjechali się co zamożniejsi Polacy z Kowna, Poniewieża, Wędziagoły, a sam właściciel wodził uroczystego poloneza. Czy mógł przypuszczać, że już pięć lat później będzie podążał w sowieckim eszelonie na Sybir, gdzie wkrótce dokona żywota? Czy uczestnicy tamtego balu mogli sobie wyobrazić, przecież minęło zaledwie osiemdziesiąt lat, że dzisiaj w dawnych Mitrunach z pięknego dworu zostaną tylko zrujnowane ściany, pozbawione dachu, właścicieli, przyszłości? Ze wspaniałego parku zostały dzikie chaszcze, które dzisiaj trudno pokonać bez poparzenia się pokrzywami. A jeszcze nie tak dawno wśród tutejszego drzewostanu wyróżniały się potężne i „wielce starożytne” topole i akacje. Był tu również – obowiązkowy niemal dla dworskich założeń parkowych – staw, nieodłączna lipowa aleja oraz mnóstwo ozdobnych i pachnących krzewów i kwiatów.
W Wodoktach, gdzie niegdyś według Sienkiewicza stał dwór Billewiczów i gdzie córka tego rodu Aleksandra, zwana pieszczotliwie Oleńką, podejmowała imć pana Kmicica, mieszka dziś około dwustu osób. Jak wspominają dwaj Polacy nadal tu mieszkający, jeszcze tuż po wojnie we wsi były jedna, dwie rodziny litewskie, reszta to Polacy. Dziś jest na odwrót. Leon Budowski i Antoni Narwid to już bodaj ostatnie pokolenie, które biegle posługuje się językiem polskim. Na cmentarzu proporcje napisów nagrobnych w języku litewskim i polskim są mniej więcej równe, ale te nowsze zdecydowanie wykonane są w języku Giedymina i Venclovy. Wśród nich odnajduję i taki: Emilia Gleboviciene, czyli inaczej mówiąc – Emilia Hlebowiczowa. Nie wiem, nie znam, nie słyszałem, ale przecież we wspomnianym „Potopie” pojawia się starosta żmudzki pan Hlebowicz, może więc jednak jest to jakiś trop, choć zaledwie literacki? Takie refleksje towarzyszyły mi w czasie objazdu historycznej Laudy tropem autora „Trylogii” zorganizowanej przez wytrwałego i dzielnego Romualda Mieczkowskiego. Objazdu zorganizowanego, dodajmy, w setną rocznicę śmierci noblisty.

Adam Hlebowicz


„Pielgrzym” 2016, nr 13 (693), s. 5

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *